piątek, 28 sierpnia 2015

Dopóki śmierć nas nie podzieli... - cz.3

- Proszę się nie martwić, rzadko kiedy używam broni przy ludziach, a i innych możliwości używam jedynie w razie konieczności, nie jestem typem szalonego mściciela – powiedział lekko chło-pak, zauważając niepokój kobiety. – Prawda, Ren?
- Mnie do tego nie mieszaj, dobrze? – rzucił ten, nie kryjąc irytacji. – Przypominam, że mamy ważniejsze rzeczy niż twoja nieskromna osoba, prawda?
- Oh, Dhirenie, odrobina towarzyskiej pogaduszki jeszcze nikomu nie zaszkodziła - zachi-chotała kobieta, przysłaniając z gracją usta wierzchem dłoni. – Ale rozumiem, że masz coś ważnego z ostatniej chwili, skoro tak mówisz, prawda?
- Owszem, właściwie dostałem SMS’a od Rasula. Dwie Corvi zostały zamordowane na południu Kyushyu. Podał mi jakieś cyferki, ale nie mam pojęcia, co oznaczają. A w każdym wy-padku bardzo prawdopodobne jest…
- że mamy u siebie jakiegoś Łowcę, czy jak oni się tam nazywają – dokończył za niego Shin. – Mogę te „cyferki”? – spytał głosem pozbawionym emocji. Miał przeczucie, że rozpoczynała się pierwsza runda, a on zanim ruszy jakiekolwiek piony musi najpierw rozpoznać, które są które.
Dhiren popatrzył na niego nieco zdziwiony, ale ostatecznie sięgnął do kieszeni po telefon i wszedł w wiadomości archiwalne.
- Masz, ale jak dla mnie nie mają sensu – stwierdził znudzonym głosem. Chłopak popa-trzył na wyświetlacz.
- Numer broni, najwidoczniej znaleźli łuskę – stwierdził, czując, że zarówno Dhiren, jak i Laura popatrzyli na niego uważnie. Nie używam takich modelów, jak dla mnie są zbyt nieporęczne. Naboje przekrój 60mm, krótkie. O ile dobrze pamiętam w Japonii niemożliwe jest legalne po-siadanie takiej broni, chyba że mieszka się głęboko w lesie, rana postrzałowa bardzo duża, zazwyczaj przelotówka, jest w stanie zabić nawet duże zwierzę. Mhm… tak, jak myślałem, nie jest stąd, zare-jestrowana, a przynajmniej kupiona na terenie Azji wschodniej, co by potwierdzało Łowców. Dość stara, bo rocznik minimalnie większy od obecnej daty, więc prawie stuletnie… albo dwustu, choć w to wątpię [zestandaryzowany opis broni docelowej na łuskach nabojów został wprowadzony w 2054 roku i jest wymagany przy produkcji takowych, żeby nawet w przypadku nielegalnego zaku-pu można było określić narzędzie zbrodni. Podobną „homologację” posiada również i broń docelowa, przy czym ustawą objęto jedynie okazy wyprodukowane po pierwszej wojnie światowej, starsze uznając jako relikty muzealne objęte innymi prawami. W numerze naboju znajduje się miedzy in-nymi trzycyfrowy kod regionu świata broni docelowej, dwie ostatnie cyfry roku ostatniego roku pro-dukcji broni docelowej, trzycyfrowy zapis przekroju w milimetrach, pięciocyfrowy numer producenta, czterocyfrowy numer stopu naboju, jednocyfrowa klasa naboju, itp. W sumie cały numer jest dwu-dziestoczterocyfrowy. ]. No, w każdym razie na pewno jej właściciel nie należy do lokalnego klubu biathlonistów, to mogę zapewnić – stwierdził, oddając telefon.
- Ale skoro ktoś ma przy sobie broń, która powali dużo większą istotę od człowieka, to… - zaczęła kobieta uważnie, tak, by w razie potrzeby Shin szybko ją poprawił.
- Owszem, nie szykował się na człowieka. Prawdopodobnie na Corvi też nie, bez względu na to, jak dużego. Ptaki wymagają zupełnie innego profilu broni, nawet jeśli mogą w każdej chwili zaminić się w ludzi. Na Corvi 15,6mm to maksimum, chociaż ja osobiście powyżej 12,7mm bym nie wchodził – określił rzeczowo. 
- Ale takie coś to przecież musiało… - zaczął Dhiren z niedowierzaniem.
- Przebić na wylot zostawiając nie aż tak mała dziurę, co? – Shin uśmiechnął się kątem ust. Albo ktoś znalazł okazję, na jaką nie liczył, albo był wyjątkowo roztrzepany. W każdym wypad-ku lepiej było go nie spotkać bez przygotowania. – Wątpię, że da się znaleźć na tyle kuloodporną kamizelkę, żeby przed tym ustrzegła.
- Więc jak takie coś zostało dopuszczone do użytku w Tokino?!... – nie wytrzymała Laura i wstała, zwracając na siebie uwagę okolicznych gości. Gdy zmieszana usiadła i odczekała chwilę, by przestała być obiektem zainteresowania, powtórzyła spokojniej. – Kto dopuścił tak niebezpieczną broń do miasta?
- Nikt i w tym rzecz – stwierdził Shin, a jego nowo pomalowane ze zwór centek paznokcie stały się bardzo interesującym dla właściciela obiektem. – Jak już mówiłem, broń powyżej kalibru 30mm jest nielegalna w okręgach miejskich, powyżej 50 w całej Japonii za wyjątkiem terenów za-grożonych, gdzie dopuszczalna norma to 70mm, ale ryzyko ataku niedźwiedzi jest na tyle wysokie, że to nie przywilej, a nieprzyjemny obowiązek. Z resztą, taka broń w żadnym wypadku nie jest po-ręczna. Duża, ciężka, droga w utrzymaniu, przeciętny Yamato z pewnością nie będzie miał hobby-stycznej kolekcji.
- A broń historyczna? Wiesz, taka nierejestrowana, pełno tego w dzielnicach historycznych jest – podsunął Dhiren.
- W takim razie naboje są albo kradzione, albo celowo kupowane na lewo. W normal-nych okolicznościach naboje klasy pierwszej zawsze są robione do danego modelu broni, czasami nawet i do konkretnej sztuki i nie kosztują dwa dolary. Co jest dość dziwne, bo zazwyczaj byłaby to klasa druga lub trzecia, zdecydowanie tańsza i częstsza na czarnym rynku. No i uniwersalna, chociaż myślę, że branie nabojów o tak dużej średnicy samo w sobie jest niezwykłe. Już ładne kilkadziesiat lat preferowana jest inna amunicja, pewnie nawet nie przyjęła by broń naboju. No, ale datę już mówiłem.
- Nie wiem, czy to tylko wrażenie, ale póki co, to co mówisz nie ma dla mnie najmniejszego sensu – stwierdził w końcu Dhiren, upijając łyk lekkiego wina.
- Nie tylko dla ciebie, to obiektywnie jest jakieś chore. I tego się najbardziej obawiam - od-parł z westchnieniem Shin. No, ale nie zamrtwiajmy się tym, na co nie mamy wpływu. Już wystar-czająco dużo jest i bez tego. Mówienie zawsze szkodzi: przed jedzeniem psuje apetyt, po jedzeniu trawienie. A ja bardzo chciałbym coś zjeść wreszcie –stwierdził, sięgając po sztućce.
- Twój pragmatyzm mnie czasami przeraża, wiesz? – westchnął Dhiren.
- Być może. Ale mnie trzyma przy życiu – Shin delikatnie przygryzł kawałek mięsa, a gdy stwierdzil, że będzie ono odpowiadać jego zmysłem, ugryzł zupełnie i wolno przeżuł.
Kawałek zająca po czołowym kontakcie z kucharzem za wysoką gażę nie wydawał się być ani trochę lepszy od tego, którego przypiekło się na ognisku zaraz po złapaniu. (Co do ceny sporu nie było, kucharz serwował zdecydowanie bardziej drogocenne zające, nie po to w końcu tyle lat się uczył, żeby operować tanimi zającami.) Ale to pewnie była kwestia złapania, bo w końcu nie zająca, który wedle doniesień naukowców (i kucharzy) był zającem ekologicznym, zadowolonym z życia w klatce i przede wszystkim – zającem ucywilizowanym. Chciałoby się wręcz powiedzieć arystokracją wśród zajęcy, intelektualistą. A wszyscy dobrze wiedzą, że ucywilizowany zając jest lepszy od zwykłego szaraka, który nie dość, że cały czas biega i tarza się w brudzie, to jeszcze na dodatek ma niezbalansowaną dietę i w ogóle nie dba o swój komfort psychiczny. To naprawdę cud, że jakiś psy-choterapeuta nie rozpoczął w lesie chwalebnej misji pomocy obłąkanym zającom z depresją lub nawet i schizofrenią.

Keith po raz kolejny wybrał ten sam numer i po raz kolejny przywitał go ten sam mecha-niczny głos „Tutaj Shin Mare. Aktualnie nie mogę odebrać telefonu, oddzwonię zaraz po włącze-niu aparatu. Możesz nagrać treść swojej wiado…”. Mężczyzna rzucił ze złością komórką w podłogę z taką siłą, że ten rozleciał się na kilka części.
- Gdzie on do cholery jasnej jest… - wysyczał przez zęby. Shin NIGDY nie był niedo-stępny, zwłaszcza przez tak długi czas. Zdarzyło mu się nawet dodzwonić do niego, gdy chłopak wyciągał niezbyt humanitarnymi sposobami informacje od jakiegoś dziennikarzyny. Podejrzewał, że nawet gdyby musiał wykonać skok ze spadochronem, wsunąłby za ucho słuchawkę przenośnego ze-stawu i mógł w każdej chwili uciąć sobie pogawędkę o rozłożeniu łat na widzianej w góry krowie. 
Dlaczego więc teraz… w głowie słyszał cały czas krótki, urywany głos chłopaka, który znał tak dobrze. Chciał ufać Shinowi, starał się przekonać siebie samego, że nie ma podstaw do tego, by go o cokolwiek poderzewać, ale mimo wszystko irracjonalne i nieco szczeniackie poczucie bycia zdradzonym, wystrychniętym na dudka i wydukanym na strychu nie chciało go opuścić. Gdyby tylko mógł jakkolwiek skontaktować się z Shinem i upewnić, że wszystko jest w porządku.
A co, jeśli… Nie, to niemożliwe. Nie Shin. Przecież był naprawdę mistrzem swojego fachu, jego nie dało się ot tak po prostu zabić. A może jednak? Nie, to niedorzeczne!
Keith praktycznie nie usłyszał, że drzwi powoli się otwierają z cichym skrzypnięciem doma-gających się ponownego naoliwienia zawiasów. Po drugiej strony ściany rozległo się głusze szmeranie, potem kilka cichych klapnięć i z korytarza wyszedł Shin. Stanął w progu i rozejrzał się nieco zdziwiony po pokoju. Jego wzrok niemal momentalnie padł na błyszczące na hebanowej podłodze kawałki nieszczęsnego telefonu.
- Coś się stało? – spytał w Pońcu miękkim głosem. Keith nie wiedział, dlaczego, ale wydało mu się to sztuczne i wymuszone.
- Dlaczego nie odbierałeś? – odpowiedział sucho, nie ruszając się z miejsca.
- Co, przecież nie… - zaczął chłopak wysuwając z kieszeni komórkę. – Cholera, musiała mi się wyładować w Scarler Vintage, wcześniej jeszcze na pewno dziłała  – mruknął niezadowolony.
- Słucham?! Shin, gdzie ty do cholery jasnej byłeś? – Keith podszedł do chłopaka i oparł rękę o ścianę. Miał ochotę złapać go za bluzkę i mocno potrząsnąć, żeby zmusić do szczerości, ale ra-cjonalna część jego umysłu podpowiadała, że nic tym nie zyska oprócz własnego bólu. Nie wierzył, żeby jego Shin sam poszedł do jednej z lepszych restauracji, to było zupełnie nie w jego guście.
- Przecież mówiłem ci jak dzwoniłeś wcześniej, że mam umówione spotkanie z Dhirenem – westchnął chłopak, przewracając oczami. – Keith – celowo wyciągnął samogłoskę z lekkim wyrzu-tem. – Ty mi chyba ufasz, prawda? Przecież wiesz, że nie mam nic do ukrycia, tak? – wymruczał, przysuwając się do mężczyzny i zaplatając ręce na jego szyi.
- Nie, przepraszam kot… to są damskie perfumy? – Keith momentalnie odsunął się od chłopaka. Shin powęszył nieco zdziwiony.
- Faktycznie, to chyba Laury. Pełnia pełnią, ale i tak się już do nich najwyraźniej przy-zwyczaiłem. Oj, nie rób takiej miny, Laura jest zdecydowanie za stara jak na moje gusta. Poza tym mam ciebie, prawda? – spytał nieco rozbawiony. Nie sądził, że mężczyzna może być zazdrosny o kogokolwiek, a już zwłaszcza o kobietę. – Jak chcesz, to was mogę zapoznać, z resztą taki kontakt pewnie ci się przyda – stwierdził lekko i przeszedł pod napięta ręką Keitha. – Uważaj na odłamek telefonu, kilka drobinek skrzy się, których możesz nie zauważyć, więc lepiej, żeby tu ktoś posprzątał za ciebie. Idę na górę, mam trochę spraw do przemyślenia, a późno już jest. Miłych snów, Keith. Kocham cię – ostatnie zdanie było bardziej dla niego, jak dla mężczyzny.
Przeszedł po schodach w górę, wszedł do swojego pokoju i uśmiechnął się blado.
- Nie martw się, dopóki śmierć nas nie podzieli, będę przy twojej nodze cały czas - wyszeptał, gasząc światło w jedynym pozostawionym w willi akwarium. – Chociaż to chyba niezbyt stabilna obietnica w chwili obecnej – zaśmiał się krótko. Ściągnął z siebie do końca ubranie i położył, ale sen nie chciał przyjść. Kochał pełnię, ale wydało mu się, że księżyc miał tej nocy kolor krwi, a to nie był dobry znak nawet dla niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

1. Za dobre opinie dziękuję.
2. Za złe opinie tęż dziękuję.
3. Za hejty - a kij wam w oko.
4. Jeśli chodzi tylko o powiadomienie o nowej notce - piszcie w odpowiedniej zakładce.
5. Jeśli chodzi o spam - niech wam ręka uschnie.
Dziękuję za wysłuchanie, mówiła Kuroneko.