poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Dopóki śmierć nas nie podzieli... - cz.1

KOMENTARZE PROSZĘ. Bo ostatnio coś zaniemogło i to pełną parę. Dziękuję za uwagę, polecam się na przyszłość i teraźniejszość.

- Och, doprawdy nic nie wiesz? – spytał Shin czule, zbliżając twarz do ust mężczyzny. – Szkoda by było zniszczyć tak piękną buźkę – szepnął mu do ucha, oblizując usta tak, że przez ułamek sekundy dotknął czubkiem języka narząd mężczyzny.
- Przecież mówię, że nic… Aaaa! – przerwał, gdy jego udo przeszedł nieopisany ból. Spojrzał z przerażeniem na swoją nogę i zobaczył, że Shin wbija mu powoli sztylet w ciało, delektując się wydawanymi przez niego dźwiękami. – Aaaa… prze! Przestań!
- Mam odpuścić zabawę tak za nic? – spytał słodko i przejechał obutą nogą po kroczu mężczyzny, niby przypadkowo poruszając jego nogą, czym tylko wzmocnił ból u swojej ofiary.
- Błagam, powiem wszystko! Tylko przesta-a-aaań! – krzyknął jeszcze raz, gdy metal szybko i niespodziewanie opuścił jego ciało, a wszystkie chociaż częściowo przyblokowane tętnice zyskały właśnie miejsce, by wylać całą pompowaną krew.
- Słucham – stwierdził sucho Shin i odsunął się na krok od swojej ofiary. Pełnym pogardy spojrzeniem zmierzył mężczyznę. Miał czterdzieści kilka lat, posturą nie wyróżniał się z tłumu, chociaż jego rysy były nieco europejskie, ubierał się niemal jarmarcznie w błyszczące koszule z wysoko postawionym kołnierzem. W hierarchii mafijnej był niezbyt wysoko, co tylko ułatwiło Shinowi potraktowanie go w taki, a nie inny sposób. W Shinie budził obrzydzenie, nie mógł wręcz patrzyć, jak ten płaszczy się i stara przypodobać, niemal dziękując mu za przywiązanie go starymi szmatami do tego krzesła, bo przecież mógłby równie dobrze kazać mu stać, czy wręcz wisieć na drucie kolczastym. Dlatego też nie miał zamiaru traktować swojego celu jak czegokolwiek więcej jak karalucha, którego można zdeptać w każdej chwili bez najmniejszych odruchów sumienia.
Przesłuchiwany mężczyzna nie miał mu zbyt wiele do zaoferowania, wiedział jedynie o kobiecie z rosyjskim akcentem i dwóją mężczyzn, którzy zadawali śmieszne pytania typu „czy nie pałęta się w okolicy więcej kotów niż zazwyczaj?”, „czy nie widział ktoś czegoś lub kogoś dziwnego?”, jak gdyby pytania te miały jakikolwiek sens w dzielnicy ubóstwa i dziwek i handlarzy wszystkim, włącznie z żywym towarem, lewymi dokumentami, dragami i bronią wszelkiego kalibru.
Po rozprawieniu się ze swoją obecną ofiarą chłopak planował wpaść jeszcze do jednego znajomego bossa i spróbować szczęścia w niedobitkach Shinkurogumi, licząc na przywiązanie do byłego przywódcy. Wiedział od Elliota, że gang nazywał się teraz Kurokazera i dowodził nim niejaki Schwartz.
Zerknął na komórkę. Dobiegała siedemnasta dwadzieścia siedem, miał nieco ponad dwie i pół godziny do spotkania z Dhirenem, a dalej jego wiedza pozostawała na zerowym poziomie. Martwiła go też potencjalna póki co rozmowa z Keithem. Właściwie, to bał jej się chyba nawet bardziej, jak tej z fryzjerem. Miał właśnie schować telefon do kieszeni, gdy zawibrował lekko, a na wyświetlaczu pojawił się numer Itachiego. Zdziwiony nieco chłopak odebrał i przysunął sobie telefon do ucha.
- Co jest, Itachi? Katama cię zostawił i szukasz partnera do opicia sytuacji? – zażartował, ale jego mina i oczy pozostawały poważne.
- Co? Nie, oczywiście, że nie, dlatego tak uważasz? Po prostu… dobra, zapytam wprost. Czy koty i inne… gatunki mają jakieś znaki szczególne na ciele? Wiesz, znamiona i takie tam – chłopak nie potrzebował wyczulonych zmysłów, by zauważyć, że głos mężczyzny drży.
- Felina nie, ale o ile wiem, to Corvi na przykład mają małe czarne piórko na karku tuż nad włosami, przeżuwacze też coś tam chyba mają. A co? – spytał, nie rozumiejąc pytania.
- Bo widzisz… jest taka sprawa. Przyszła do mnie na oddział matka z dwójką dzieciaków do zbadania. I cała trójka ma takie samo znamię pod okiem, co nie jest normalne, bo tych zmian skórnych się nie dziedziczy, a już na pewno nie tak dokładnie. Może bym i zrzucił to na wyznanie, czy coś, ale te dzieciaki zachowują się zupełnie nieadekwatnie do wieku, matka też jakaś spłoszona jest, a jak się zapytałem o to, to już zupełnie prawie uciekła. A ostatnio wypytywała o ciebie jakaś kobieta w Illii, pomyślałem, że to może ma jakiś związek.
- Znamię pod okiem, tak? Jakiś konkretny kształt ma? – Shin przez chwilę wertował wspomnienia, ale ostatecznie nie znalazł nic.
- Bo ja wiem… może trochę jak czterolistna koniczyna, ale to trudno orzec. W każdym bądź razie, mam ich próbować przytrzymać, czy co?
- Nie, nie ma sensu. Spisz mi dane, ja sobie potem poszukam, na razie jestem zajęty. Ale dzięki za pamięć, a co do tej kobiety, to już sprawa wyjaśniona – Shin uśmiechnął się do siebie, jak bardzo kłamliwe było to stwierdzenie. Nic nie wyjaśnił i właśnie to go drażniło.
- Jak wolisz. To cześć, bo za chwilę naprawdę mi zwieją, a młodszy dzieciak ma problemy z nogą. Jakiś dziwny zrost kości, ponoć przez bransoletkę, czy coś. Nie wiem… no nic, do zobaczenia wieczorem, na pewno będę w Illii dzisiaj.
- Cześć – odpowiedział chłopak, ale jego myśli były już gdzie indziej. Rozłączył się, zerknął jeszcze raz na zegarek i schował telefon do kieszeni, po czym szybkim krokiem wrócił do zostawionego w pustym hangarze motocykla. Był już niemal pewien, co powinien zrobić.
Zamaszystym ruchem wsiadł na motor, wcześniej zwalniając stopkę. Otworzył gwałtownie przepustnicę i z ostrym warknięciem wyjechał na ulicę przy wtórze pisku niewyrabiających opon, czym wzbudził zainteresowanie lokalnych zbirów-półgłówków, rozmawiających właśnie o czymś po przeciwnej stronie chodnika. Jechał niemal przez godzinę na najwyższej dozwolonej prędkości, zatrzymując się jedynie na bramkach na granicach dzielnic. Wcześniej śmiał się z Keitha, gdy ten uparł się, że wyrobi mu przepustki, ale ostatnio coraz częściej doceniał możliwość płynnego poruszania się po całym mieście bez potrzeby zmieniania kształtu i skradania się za plecami strażników. Nazwisko na jego dokumentach (Shin Emanuel Mare) było oczywiście zmyślone i poza formalnymi druczkami nie istniało, ale i tak było wygodne. I dość popularne, co stanowiło dodatkowy plus sytuacji.
Bez trudu pokonał niemal całą długość miasta i ostatecznie zatrzymał się pod stylizowanym na dom herbaciany budynkiem, który w rzeczywistości był ekskluzywnym burdelem dla wysoko postawionej i nie narzekającej na odcień platyny na karcie części społeczności miejskiej. Oczywiście, oficjalnie Burleskowa Dama oferowała jedynie towarzystwo na poziomie na bankiety, do teatru, czy miłą kolację, ale kto by tam pilnował klientów, co robią co do minuty. Z resztą, prywatna loża teatru naprzeciwko, czy firmowa plaża nie wzbudzały w nikim podejrzeń, o ile ich nie potrzebował. Główną atrakcją Burleskowej Damy były z resztą nie tytułowe damy, które bez wątpienia należały do elity, jeśli chodzi o fizyczność, a półlegalny wychowanek – Kaitou, znany ogólnie jako Kai. Z resztą, nieprzygotowany klient mógł nawet nie zorientować się, z kim właśnie rozmawiał, bo Kai był jednym z tych przypadków, w których naprawdę niewątpliwe było, że natura też czasami zalicza wpadki przy dobieraniu płci do osobowości i ogólnych poglądów. Dlatego też, mimo że zachowywał swoje ciało w stanie nienaruszonym, nosił się po kobiecu [wiem, że durnie to słowo brzmi, jak kto ma lepszy pomysł, będę wdzięczna; przyp. aut.], w na wpół tradycyjnych i bardzo ozdobnych kimonach, a długie niemal do kolan włosy farbował na odcień pośredni między fioletem a błękitem pruskim i spinał zawsze w misterne fryzury z mnóstwem spinek i sztucznych kwiatów. Czasami zdarzało mu się założyć spodnie, ale nawet mimo wyraźnie męskiego kroju miał w sobie taki dziwny urok, który odmieniał to wrażenie na jeszcze bardziej subtelne i kobiece.
Shin zostawił Yamahę na prywatnym parkingu i przeszedł bocznym wejściem do środka lokalu. Panowała tu cisza, bo większość domowniczek szykowało się już na swoje wieczory.
- O, Youko-kun – przywitała go uprzejmie właścicielka Burleskowej Damy używając pseudonimu scenicznego, pod jakim czasem się ukrywał, akompaniując na wieczorkach Burleskowej Damy. Czynił to zazwyczaj, gdy interesował go któryś z zamówionych klientów i liczył na informacje wydobyte w przyjemnej atmosferze. Kanako Sakuya była starszą kobietą w prostym kimonie i o nienagannych manierach. – Czyżbyś zmienił zdanie jednak? – spytała go z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Nie, dziękuję Kanako-neesan – odpowiedział chłopak, również się uśmiechając. Znał kobietę jeszcze za czasów, gdy pobierał nauki u Mistrza, dość częstego gościa i czasem zleceniobiorcy lokalu. – Wiesz może, czy Kai-neechan jeszcze jest? – spytał uprzejmie. Kobieta zamyśliła się chwilę i w końcu odpowiedziała.
- Myślę, że jest na to szansa, ostatnio coraz rzadziej zgadza się na przyjęcie jakiegokolwiek klienta – przyznała, składając ręce i chowając dłonie w rękawach. – Chociaż często też wychodzi, zwłaszcza po zmroku. Ale chyba jestem ostatnią osobą, która na to powinna narzekać – zaśmiała się lekko, kiwając głową w znaczący sposób. Podobnie jak Shin, była Felina, chociaż pochodzenie czyniło z niej jedynie małą, rudą kotkę o wyglądzie zbliżonym do kota z Mann.
- Oh, przesadzasz, Kanako-neesama – zachichotał Shin, po czym skłonił się lekko i odszedł w kierunku kwatery, jaką zajmował Kai wraz z trzema innymi domowniczkami. Zapukał lekko w drewnianą ramę rozsuwanych drzwi z papieru, a gdy po dłuższej chwili nie doczekał się odpowiedzi uczynił to jeszcze raz, po czym od razu odsunął jedno skrzydło na bok. Zastał Kaitou półnagiego w dużym pędzlem w ręce i próbującego dokładnie przypudrować plecy.
- Może pomóc? – spytał nieco kpiąco Shin, opierając się o framugę. Chłopak nawet na niego nie popatrzył.
- Czego chcesz tym razem? – spytał ostro, a jego dłoń zadrżała nieznacznie, powodując przyprószenie czystej części skóry.
- To tak mnie teraz witasz? – zaśmiał się Shin, podchodząc. Wiedział, że, mimo mocnego tonu, Kaitou w gruncie rzeczy uznawał go za kolegę, być może nawet przyjaciela. – A ja tu z intratną propozycją przyszedłem… no, ale skoro nie, to…
- Czekaj! – Kaitou zawołał za odwracającym Shinem i wstał, naciągając na ramiona spodnie kimono. – Mój ostatni klient był nieco zbyt zażyły, niż bym sobie tego życzył i ciągle mi to siedzi w głowie – westchnął, wywracając oczami. Prawdziwość tego twierdzenia była względna. – Więc? – spytał, tym razem bardziej ugodowo.
- Jak zwykle, potrzebuję informacji. Z tym, że może być trudno je wyciągnąć.
- Nie ma takiego mężczyzny, z którego trudno jest wyciągnąć informacje – żachnął się Kaitou, opierając w dowcipnej zalotności na ramieniu Shina. – Z resztą, sam to powinieneś wiedzieć, Youko-chan.
- Tym razem jest naprawdę trudno, bo nie wiem nawet, u kogo zacząć poszukiwania. I dlatego też cena jest odpowiednia – chłopak uśmiechnął się, gdy mężczyzna na jego ramieniu drgnął. Wiedział, że poruszył odpowiednią strunę.
- Odpowiednia, to znaczy jaka? – spytał ostrożnie.
- A co byś chciał? – zaćwierkał słodko Shin. - Wiesz, że mój obecny partner może ci nawet zasponsorować prywatną wyspę.
- Wiem, i dlatego nie chcę pieniędzy – odpowiedział Kaitou, a jego oczy błysnęły przez ułamek sekundy. – Jak dojdę do informacji, którą potrzebujesz, to się ze mną prześpisz. Oczywiście jako kobieta.
- Ty sobie chyba żartujesz! – wrzasnął Shin, obracając się i robiąc dwa kroki w tył. W tą nieodpowiednią stronę, zamykając sobie drogę ucieczki. Kaitou zaśmiał się jedynie w odpowiedzi, wyraźnie rozbawiony bardziej znaczeniem reakcji rozmówcy, jak nią samą.
- A ty chyba wpadłeś, i to po uszy – zachichotał lekkim tonem. – Wyluzuj, nie sypiam z zamężnymi kobietami – roześmiał się już głośno, bo wyraźnie nie spodobało się chłopakowi. – Dobra, już dobra. To o co chodzi?
- Wiesz, że to nie może wyjść poza te cztery ściany – westchnął w końcu Shin z rezygnacją. Gdy otrzymał wyczekiwane kiwnięcie głową mówił dalej. – W takim razie pamiętaj, że jak coś się wyda, to Kanako-neesama też będzie po uszy w kłopotach. Ostatnio pojawiła się jakaś grupa… Łowcy, tak się chyba nazywają. Albo coś podobnego, mam tłumaczenie z arabskiego, więc nie polegałbym na nim do końca. Ale mniejsza o to. Ci cali Łowcy z nieznanych mi powodów polują na zmiennokształtnych, wybili już znaczną część przywódców. Z tego, co wiem, to póki co w okolicy ich jeszcze nie ma, ale jakby coś, to chcę być na bieżąco, dobra?
- To znaczy, czego ty ode mnie oczekujesz, Youko-chan? – spytał mężczyzna, układając przed lustrem kimono na karku.
- Nie wiem. Do cholery, Kai-neechan, nie wiem – chłopak zacisnął zęby. - Czegokolwiek, żebym chociaż miał punkt zaczepienia. Wiem, że jesteś popularny, więc może prędzej, czy później pojawi się tu jakiś idiota ze słabą głową i coś powie.
- To niebezpieczne? – spytał Kaitou i wystawił się Shinowi, żeby ten zaciągnął mu mocniej szerokie obi w duże kwiaty jabłoni na czarnym tle.
- Może. Nie wiem, w zasadzie to nic nie wiem – przyznał chłopak, zręcznie zawiązując misterny węzeł. – Nawet nie wiem, na jakiej podstawie ci cali Łowcy szacują, czy ktoś jest człowiekiem, czy nie.
- A jakieś stare metody? Wiesz, czosnek na wampiry i tak dalej – zaśmiał się sucho Kaitou, ale nawet on nie miał przekonania do swoich słów.
- Wątpię, żeby elita nie dbała o lusterka lub paradowała publicznie z uszami na wierzchu. To jak, mogę na ciebie liczyć?
- Jasne, Youko-chan – mężczyzna poklepał Shina po ramieniu w niemal ojcowskim geście. – Wiesz, że lubię zwierzęta – dodał jeszcze, ale oboje wiedzieli, że tylko spróbował się drażnić z chłopakiem.


Doba, a teraz: AUDYCJA ZAWIERA LOKOWANIE PRODUKTU.
Próbuję się pozbyć zalegających mi książek, w związku z tym zapraszam wszystkich na moją aukcję.
Większa cześć jest wystawiona osobno, żeby były zdjęcia. Pytać, części zbioru już nie mam. Jeżeli napiszecie do mnie wraz z hasłem "SiałaBabaMak", możecie liczyć, że zapłacicie za każdą książkę 1zł+wysyłka. Zapraszam, bo ja mam pół pokoju zawalone ;P

4 komentarze:

  1. Miło się czytało, ciekawie piszesz. Jednak są pewne niedoskonałości, o których wspomnę. Po pierwsze źle piszesz dialogi, gdyż zaczyna się je od myślnika (–), a nie półpauzy (-). Wyrażenie "w każdym bądź razie" jest błędne, poprawnie jest "w każdym razie" lub "bądź co bądź". "Nie" z przymiotnikami pisze się razem, więc "nienarzekającej" również pisze się razem. "Zresztą" też piszemy razem. Czasem brakuje przecinka, a czasem jest niepotrzebnie wstawiony, ale jest tego mało. W bierniku zaimek "ta" ma formę "tę", a nie "tą". "Póki co" to rusycyzm i powinno używać się wyrażenia "na razie".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako, że nie mogę się skontaktować inaczej, pozwolę sobie "bronić się" tutaj.
      Odnośnie półpauz, to możliwe, że poprawia mi to z automatu program, a "nadpoprawianie" potem nawet i kilkuset kreseczek jest syzyfową pracą.
      Nie kłócę się, że w oficjalnym języku nie istnieje "w każdym bądź razie", jednak osobiście słyszę to sformułowanie praktycznie każdego dnia, zarówno wśród młodszych, jak i starszych. Dlatego też uważam, że nie ma błędu używając go w dialogu, tak samo jak "poszłem", czy "panocku".
      "Narzekający" jest akurat imiesłowem, a nie przymiotnikiem, ale rzeczywiscie jest to błąd, musiałam to pominąć w sprawdzaniu, nie jestem nieomylna. Podobnie sprawa ma się do tej "zreszty" (tak, wiem, że jest to neologizm).
      Co do przecinków, to jak dla mnie przecinki są ok. Dziwne by było, gdyby nie były, w końcu wstawiam je zgodnie ze swoją wiedzą i/lub intuicją.
      Na tę/tą będę polować podczas tworzenia pdf'u serii, nie przypominam sobie momentu, ale nie mówię, że go nie ma.
      Nie widzę problemu w tym, że "póki co" jest kalką. Naprawdę dużo takich sformułowań jest, więc skoro funkcjonują w języku polskim i są na porządku dziennym, to ich pochodzenie jest nieistotne. W równym stopniu możemy tępić "pracowników umysłowych" powstałych w czasie prl na potrzeby propadandy, angielski komputer, francuską etażową czy setki innych wyrażeń.

      Usuń
  2. Piszesz opowiadanie, więc unikaj takich bzdur typu: "w każdym bądź razie", czy "poszłem" - z takim czymś się tylko u wsioków spotkałam. Jeśli wiesz, jak jest poprawnie, to nie pisz niepoprawnie. To nielogiczne.
    Jak już pisałam, błędów z przecinkami nie ma dużo, ale są.
    "Gdy otrzymał wyczekiwane kiwnięcie głową mówił dalej" - po słowie "głową" powinien być przecinek.
    " Z tym, że może być trudno je wyciągnąć" - zbędny przecinek przed "że", bo "z tym że" to spójnik złożony, którego nie rozdziela się przecinkiem.
    "Zapukał lekko w drewnianą ramę rozsuwanych drzwi z papieru, a gdy po dłuższej chwili nie doczekał się odpowiedzi uczynił to jeszcze raz, po czym od razu odsunął jedno skrzydło na bok." - przecinek przed "uczynił".
    "- O, Youko-kun – przywitała go uprzejmie właścicielka Burleskowej Damy używając pseudonimu scenicznego, pod jakim czasem się ukrywał, akompaniując na wieczorkach Burleskowej Damy" - przecinek przed "używając".
    "W każdym bądź razie, mam ich próbować przytrzymać, czy co?" - (pomijam to "bądź") zbędny przecinek przed "mam". Nie wiem, dlaczego go tutaj postawiłeś/-aś.
    Jak widzisz, kilka błędów jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już mówiłam, są to DIALOGI, więc pierwszorzędnym celem jest zachowanie prawdopodobieństwa wypowiedzi (przypominam, że Shin wychował się w dzielnicy gangsterskiej). Równie dobrze można się czepiać, że Inez mówi częściowo po ruskijsku. A co do tego, kto tak mówi... no cóż, albo kręcisz się tylko wśród profesorów językoznawstwa, albo słyszysz tylko to, co chcesz usłyszeć.

      Usuń

1. Za dobre opinie dziękuję.
2. Za złe opinie tęż dziękuję.
3. Za hejty - a kij wam w oko.
4. Jeśli chodzi tylko o powiadomienie o nowej notce - piszcie w odpowiedniej zakładce.
5. Jeśli chodzi o spam - niech wam ręka uschnie.
Dziękuję za wysłuchanie, mówiła Kuroneko.