sobota, 6 czerwca 2015

Rzecz o kanapie cz. 5

Ok, przedostatni fragment Rzeczy o kanapie is here! Wreszcie się wyjaśni tytuł, chociaż dużo wzmianek o takowej nie ma. Rozdział strasznie "poenterowany", ale tak wyszło, że wlazł w limit słów tylko fragment rozmowy z małą choreografią w tle. Co dalej... Poszukuję beta testera, więc jak ktoś dużo czyta tak ogólnie i dodatkowo ma dość dobry zmysł do znajdywania "niepasujących fragmentów", to będzie mi bardzo miło. Praca na dwa etaty i w dodatku nieodpłatna ;P Kolejna sprawa, że robię malutki eksperyment. A polega on na tym, że nie daję zwyczajowych informajek o poście, ciekawa jestem, kto i kiedy zajrzy tak sam z siebie. No nic, robimy internety:

Shin przeszedł szybko obok co najmniej zdziwionej sekretarki i wszedł do biura z wtórem trzasku drzwi uderzających z impetem o ścianę. W pomieszczeniu znajdował się Keith i jakiś mężczyzna, obaj pochyleni nad monitorem z zapiskami statystyk. Gdy popatrzyli na chłopaka, ten spokojnie podszedł, usiadł bokiem na biurku i zerknął z nieskrywaną pogardą na nieznanego sobie mężczyznę, prawdopodobnie pracownika.
- Won - powiedział, a jego ton był beznamiętny i przez to nieznoszący sprzeciwu. Mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale Shin tylko powtórzył swoją komendę, po czym stracił zupełnie nim zainteresowanie, stwierdzając, że powiedział wszystko, co należy.
- Shin, co to ma znaczyć? - spytał wściekły Keith, przytrzymując gestem swojego uprzedniego rozmówcę.
- No cóż, skoro chcesz załatwiać swoje brudy przy towarzystwie, to mogę jeszcze kogoś zaprosić, mam się przejść? - spytał z niebezpiecznym błyskiem w oku. Keith zrozumiał, że chłopak nie żartował i zacznie mówić o niewygodnej sprawie, jakakolwiek by ona nie była, przy jego doradcy, dlatego westchnął głęboko i w końcu orzekł:
- Zostaw nas samych na pięć minut, Luke - mężczyzna był zbyt zmieszany, by odmówić, więc wyszedł bez słowa. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, Shin wyciągnął z kieszeni komórkę i podał ją Keithowi. Na niespełna pięciocalowym wyświetlaczu o lekko wygiętym kształcie widniało zdjęcie zrobione przez chłopaka prawie pięć minut wcześniej.
- Znasz go? - spytał enigmatycznie, a jego ton w dalszym ciągu pozostawał wyprany z jakichkolwiek emocji.
- Niezbyt... A czekaj. To jest wicedyrektor do spraw wizerunku publicznego chyba. Musiałbym znać nazwisko, żeby powiedzieć na pewno. A można wiedzieć, skąd to wtargnięcie podczas mojej pracy i rządzenie się jak u siebie? Bo jeśli  tylko po to, żeby poznać nowych ludzi, to...
- Jaki masz związek z jego siostrą ? - spytał Shin nie zwracając uwagi na protesty mężczyzny. - Wyruchałeś ją po pijaku, potrąciłeś jej szynszylę, czy co? - dodał po chwili z irytacją w głosie.
- A skąd ja to mam wiedzieć, co? Mówię ci, że nawet pewny nie jestem. O co ci do cholery chodzi?! - mężczyzna już nie mówił, a krzyczał, biurko zatrzeszczało żałośnie, gdy uderzył w nie zaciśniętą pięścią.
- Nie szalej, bo meble są ładne i szkoda by ich było - prychnął złośliwie chłopak, po czym zszedł ze stołu i odebrał swój telefon. - Jeśli nic nie wiesz, to muszę najpierw rozejrzeć się w sytuacji poważniej. Ale od razu mogę ci powiedzieć, że radzę go mieć na oku. I zrobić rachunek sumienia, za co może cię pociągnąć opinia publiczna - rzucił od niechcenia, po czym otworzył drzwi i już miał wyjść, gdy powstrzymał go uścisk dłoni na ramieniu.
- Czekaj. Możesz ty mi wreszcie powiedzieć, o co chodzi? Tak na spokojnie i w całości? - syknął Keith, domykając drugą ręką na wpół otwarte już drzwi.
- Ale potem ustalimy do końca warunki naszej umowy, tak? - spytał sztywno Shin z powrotem suchym tonem.
- Jak się nie...
- Tak? - powtórzył pytanie z naciskiem, robiąc krok lewą nogą w tył. Keith zauważył, że chłopak szykuje się do ewentualnego ataku, dlatego zwolnił uścisk i wypuścił powietrze w płuc z głośnym świstem.
- Mogę się zgodzić, jeśli wreszcie się dowiem, o co do jasnej cholery chodzi - w końcu powiedział i podszedł do postawionej pod oknem kanapy.
- Słucham.
- Jak nawet do końca nie wiesz, kto to jest, to nie za bardzo mam co mówić - stwierdził chłopak, wzruszając ramionami. - Facet cię nienawidzi i podobno może zrobić coś, żeby media to rozgadały i pójdziesz z torbami. Wspominał też, że to coś w sumie nie jest prawdziwe, ale i tak należy ci się za to, co zrobiłeś jego siostrze. Tyle wiem, nie jestem cudotwórcą i nie wróżę ze srajtaśmy, jaką historię ma fagas, co się nią podcierał. Gdybym zdobył jakieś konkretne informacje, to w sumie sprawa byłaby załatwiona. A tak, to najpierw muszę grzebać po aktach, kto to w ogóle jest - powiedział w końcu, cały czas zachowując dość sporą odległość.
- Bo rozumiem, że nie jesteś na tyle głupi, żeby mi uniemożliwić wejście w dane personalne pracowników i inne takie dokumenty firmowe. Jestem zabójcą, nie hackerem, jak mi przymknęli Wanię, to w sieci mogę co najwyżej śmieszne koty w google grafika pooglądać. A z resztą, co ja się będę denerwował. Chciałem tylko wiedzieć, czy to ktoś ważny, więc teraz się nie muszę bać, że jeden idiota mniej będzie bezcześcił indyka na święto dziękczynienia.
- Chcesz go zabić? - Keith mimo wszystko wydawał się nieco zszokowany tą myślą. Shinowi wydało się, że mężczyzna nie do końca zrozumiał jeszcze fakt, że zatrudnił kogoś, kto od dziecka mordował z zimną krwią dla pieniędzy.
- Jeszcze nie wiem, zależy, co sukinsyn zrobi. Ale ponoć mam ci pilnować tyłka, a ja swoje zlecenia traktuję poważnie - chłopak ziewnął ostentacyjnie, ukazując rząd idealnie białych zębów, nieco zaostrzonych jak u zwierzęcia. - No, to w sumie tyle bym miał na razie do powiedzenia w tej sprawie. Acha, jest jeszcze jedno. Kojarzysz może jakiegoś Jurkuckiego? A właściwie jego córkę, cierpiącą na chorobę Krabbego? - chłopak uniósł brew w niezbyt zrozumiałym przez Keitha znaku.
- Jurkuckiego? Nie, nic takiego. A powinienem? - mężczyzna założył nogę na nogę z wrażeniem, że to będzie dłuższa rozmowa.
- No cóż, osobiście bym pamiętam, komu sponsoruję leczenie dzieciaka. Ale jeśli masz za dużo pieniędzy, to...
- Czekaj, czekaj - tym razem to Keith przerwał rozmowę. - Ja nikomu żadnego leczenia nie sponsorowałem, nie jestem Czerwonym Krzyżem. No, chyba że były bankiety charytatywne, jakoś trzeba zachować wygląd medialny. Ciekaw jestem, skąd takie pomysły.
- W każdym razie, nie są moje. Ja nie wiem, jak można tak nie panować nad tym, co kto tworzy na twój temat - Shin prychnął z pogardą. - No nic, widzę, że będę miał bardzo pracowity co najmniej miesiąc. To teraz możemy przejść do kwestii najważniejszej - oznajmił, po czym usiadł na kanapie naprzeciwko Keitha w pozycji, do jakiej przywykł podczas rozmów z bossami mafijnymi - z rękami rozłożonymi nieco za sobą na oparciu oraz założonymi na siebie na bok nogami. Sprawiał wrażenie nie tylko kogoś pewnego siebie, ale i wręcz pana i władcy, będącego znacznie wyżej od swojego rozmówcy, który ostatecznie był jego pracodawcą. Wiedział jednak, że może sobie na to pozwolić, nikt nie śmiał zwracać uwagi o coś takiego skrytobójcy.
- Najważniejsza, to znaczy? - spytał Keith, gdy chłopak nie podjął swojej mowy.
- Moje lokum. Chcę mieć w swoim pomieszczeniu podwójną kanapę, najlepiej jakiś barowy narożnik, stale zasilaną lodówkę co najmniej czteropółkową i akwarium pięćsetkę. To ostatnie najważniejsze - oznajmił.

4 komentarze:

  1. To jest świetne! Czekam z niecierpliwością na następną część c;
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow! Przeczytałam na jednym oddechu i czekam na więcej ;3
    http://just-do-one-step.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, nie wierzę, że to już koniec rozdziału :/ Chyba siedzę w tym głębiej niż mi się wydawało... Cieszę się, że mimo wszystko za każdym razem gdy włączam i przeglądam mojego bloga zaglądam też do Ciebie. Dzięki temu nie przegapiłam tej perełki. U mnie też coś się pojawiło.

    pannanikt001.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

1. Za dobre opinie dziękuję.
2. Za złe opinie tęż dziękuję.
3. Za hejty - a kij wam w oko.
4. Jeśli chodzi tylko o powiadomienie o nowej notce - piszcie w odpowiedniej zakładce.
5. Jeśli chodzi o spam - niech wam ręka uschnie.
Dziękuję za wysłuchanie, mówiła Kuroneko.