niedziela, 2 sierpnia 2015

Jak mnożą się koty - cz.2

Ok... to na początek tak: witamy nowych na pokładzie, cieszę się, że jesteście, szerzcie dalej wiedzę o tym blogu i mnóżcie się jak odcinki Mody na Sukces. Dzisiaj własnie skończyłam pisanie tego rozdziału w swoich plikach (o dziwo, zawsze gonię do ostatniej minuty), więc pewnie znajdę czas, żeby pouzupełniać bohaterów o zdjęcia. Od razu uprzedzam, że Jak się mnożą koty jest w 90% przegadany, więc to, co się dzisiaj zacznie, trochę potrwa, ale nie byłam w stanie skończyć w połowie. Zwłaszcza, że pojawia się dużo bardzo ważnych informacji, które będą miały wpływ na późniejsze wydarzenia. A właściwie, to pada dużo informacji, o których powinniście wiedzieć, ja o nich od początku wiedziałam, wy niekoniecznie. No nic, zobaczycie sami. Proszę nie kląć na to, gdzie kończę, starałam się wybierać i tak najbardziej logiczne punkty.


Shin przeciągnął się leniwie, śledząc tor marszu Keitha. Mężczyzna od ponad pół godziny kołował po całym domu w poszukiwaniu kolejnych brakujących mu do rozmowy papierów. Chłopak nie przepadał za tematem finansowości, dlatego wystarczyło mu krótkie wyjaśnienie, że był jakiś problem z bankructwem zagranicznej firmy paliwowej i wycofywaniem się inwestorów nadchodzącego biegu ulicznego w Tokyno. Nie miał pojęcia, jak te dwie rzeczy się ze sobą łączą, ale wyglądały na poważne, więc stwierdził, że cierpliwie poczeka, aż mężczyzna będzie wolny i ich obiad w restauracji skończy się chociaż kolacją w hotelowym apartamencie. Już ponad dwa tygodnie nigdzie nie wychodzili i zaczynało mu brakować poczucia luksusu, do którego zdążył się przyzwyczaić, odkąd zamieszkał na stałe w jednym miejscu. Mimo cierpliwości był zirytowany wewnętrznie, bo wiedział, że rozmowa na temat „niespodzianki” odwlekła się właśnie w czasie.
-… dzi mnie to! Jak nie chce chuj po dobroci, to mu wytłumacz innymi metodami – Keith syknął do słuchawki, nie kryjąc gniewu. Jego obecna rozmowa trwała, o ile Shin dobrze to policzył, jakieś dwadzieścia trzy minuty i wymagała siedmiu różnych teczek, dwóch segregatorów i nie najgorszej ilości wulgaryzmów, gróźb i proroctw śmierci. – Izaya, do kurwy nędzy, chyba nie muszę cię uczyć, jak się obchodzi z takimi skurwysynami – zawiesił na chwilę głos, by wysłuchać mężczyzny w słuchawce. – Nie obchodzi mnie to. Do cholery, masz to do końca dnia załatwić, za to ci płacę – Keith z trzaskiem protestującego plastiku wyłączył rozmowę i rzucił z mocą telefon w róg kanapy, aż ten odbił się od poduszki i omal nie wylądował na podłodze.
Shin wyczuł odpowiedni moment do działania, dlatego też wstał, odkładając obok siebie czytane "Siedem pigułek Lucyfera" i podszedł do wściekłego mężczyzny.
- Jakieś problemy personalne w pracy? – wymruczał zalotnie, zakładając ręce na karku Keitha i zaplatając dłonie za jego głową. Jeszcze jakiś czas temu okazałoby się to pewnie niemożliwe, ale teraz chłopak idealnie potrafił wykorzystać taki sam wzrost. – Wiesz, że mogę się tym zająć w każdej chwili – dodał z niebezpiecznym pomrukiem z głębi gardła.
- Wiem, kotku. Ale ścierwo nie podpisze mi papierów, prawda? Poza tym, to ty nie boisz się przypadkiem samolotów?
- Nie „boję” tylko "nie przepadam”, to wielka różnica. Nie martw się, nie będę wrzeszczał na środku pokładu. A śmierć jest tylko malutką częścią tego, co mogę mu załatwić. I najnudniejszą, z mojego punktu widzenia – chłopak rozplótł ręce i obrócił się, opierając plecy o klatkę piersiową Keitha. – Takie przykładowo narkotyki niejedno już załatwiły. Albo wizja ciężkiego kalectwa ukochanej córeczki.
- Przestań – Keith cofnął się o krok, a Shin w ostatniej chwili złapał równowagę, żeby z gracją kota przejść kilka kroków i wziąć porzucony telefon do ręki.
- Dlaczego? Przecież po to tutaj jestem, tak? I to nie będzie pierwszy raz. Więc jak? – chłopak popatrzył z uśmiechem pełnym bezwzględnej przyjemności zabijania na Keitha. – Mam się umówić na przyjemne spotkanko towarzyskie?
- Nie ma mowy, mówiłem już chyba, że masz skończyć, tak? – Keith podszedł na sztywnych nogach. – I oddaj mi ten telefon wreszcie. Wystarczająco dużo problemów już mam na głowie, żebym jeszcze z tobą się musiał licytować. Stajesz się jeszcze gorszy od Kojiro – mężczyzna prychnął z irytacją i po chwili dodał pomrukiem, wychodząc z salonu. – Genów tak łatwo nie oszukać, co?
- I kto to niby… chwila, chwila. Jakich genów? Znałeś moją rodzinę?! – spytał Shin, odpychając się od oparcia kanapy i podchodząc do mężczyzny.
- Nie przesadzaj, jak mógłbym coś wiedzieć o rodzinie, o której ty nic nie wiesz, co? - mężczyzna odwrócił wzrok i zachichotał nerwowo. Nie potrafił kłamać poza pracą, było to oczywiste.
- Och! Jak chcesz, w każdym bądź razie ja wychodzę – stwierdził chłopak, nie kryjąc wyniosłej obrazy.
- Shin, gdzie idziesz?
- Nie twój interes, nie zgubię się – odpowiedział, po czym z dumnie uniesioną głową przeszedł z salonu po schodach na piętro, aby zabrać z pokoju kilka przydatnych drobiazgów.
Planował zatrzymać się u Dhirena lub kogoś z Ilii, żeby przenocować te kilka dób, które potrzebne by były Keithowi do zmiany decyzji. Ostatecznie mógł też znaleźć jakąś dziurę w piwnicy i przespać się jako kot, nieraz mu się to już zdarzało. Kiedyś pewnie bez namysłu poszedłby do Elliota, gdzie wszedłby jak do siebie i rozgościł się na przestrzennej kanapie tuż koło barku i biblioteczki. Mężczyzna ponarzekałby chwilę, że musi płacić za czynsz darmozjada, na co otrzymałby odpowiedź, że zapłata w naturze też jest zapłatą, więc niech tylko poda nazwiska i temat by umarł śmiercią naturalną. Teraz jednak powstrzymywała go przed tym niechęć do przebywania w jednym pomieszczeniu z Hakuto, znienawidzonym labradorem, który swoim półgłówkowatym psim umysłem pojmował, że ma do czynienia z kotem nawet wtedy, gdy wizja temu przeczy. Shin nie bał się psów tak, jak normalne koty, ale i tak wolał je omijać, jeśli tylko mógł. Podobnie jak zbiorniki wodne, więc nie potrafił pływać, co z resztą zostało mu kilka razy wypomniane przez mistrza jeszcze za burzliwych czasów edukacji. A jeszcze burzliwszy czas czynnej działalności w zawodzie jakoś nie chciał mu tego mieć za złe, mimo wszelkich proroctw.

2 komentarze:

  1. Tak na początek, jeszcze nie spotkałam się u nas w Polsce z zumbą na plaży. A teraz przejdźmy do opowiadania. No no... podoba mi się coraz bardziej. Żałuję tylko, że rozdziały nie są dłuższe, bo oczekiwanie mnie zabija. Ale co ja będę narzekać? Ważne, że w ogóle są.

    pannanikt001.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Supier blog!!! Ekstra opowiadania, polecam :) http://mikaksiezniczka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

1. Za dobre opinie dziękuję.
2. Za złe opinie tęż dziękuję.
3. Za hejty - a kij wam w oko.
4. Jeśli chodzi tylko o powiadomienie o nowej notce - piszcie w odpowiedniej zakładce.
5. Jeśli chodzi o spam - niech wam ręka uschnie.
Dziękuję za wysłuchanie, mówiła Kuroneko.