czwartek, 4 czerwca 2015

Rzecz o kanapie cz.4

Tak na samym początku, to mały apel: Jak już będziecie pisać komentarze(a mam nadzieję, żę będziecie), to dajcie znać, czego wam na blogu brakuje. Myślę tutaj o jakiś zakładkach (powiedzmy bohaterowie, plany miasta, itp.), gadżetach, uzupełnieniach, czy co tam jeszcze. Bo szablon ponoć jest dobry i nie trzeba go ruszać do następnej zmiany (pewnie koło rozdziału 10). No, to chyba tyle, wierzącym składam życzenia i jedziem z tym śledziem:

Shin zszedł na parking i kazał się zawieźć do biura Keitha. Podróż minęła mu w równie marnym nastroju, co wcześniej. Gdy w końcu wysiadł z kolebiącego się Opla, odetchnął z ulgą, po czym odprawił szofera krótkim poleceniem, żeby zawieźć jego rzeczy do domu. Sam wszedł do wielkiego, dwudziestopiętrowego biurowca i niezauważony przez nikogo prześlizgnął się koło ochrony na piętra służbowe. Jako, że wcześniej zadbał o w miarę formalny ubiór, nikt nie zwracał większej uwagi na młodego mężczyznę przechodzącego pewnym krokiem przez kolejne działy. Rozmowy, które słyszał, nie wyróżniały się niczym szczególnym, czasem to było użalanie się na męża sknerę, czy żonę uzależnioną od seriali telewizyjnych, czasami bardziej służbowe sprawy. Jego uwagę zwrócił fakt, że temat szefa stanowił jakieś dziwne tabu. Kiedy więc nadarzyła się okazja, podszedł do stojącej przez kserokopiarce kobiety, niezbyt wyróżniającej się brunetki aktualnie przefarbowanej na wypłowiałą czerwień winną. Miała góra 30 lat ale i tak wyglądała na kogoś, kto spędził w firmie wystarczająco dużo czasu, by znać większość plotek i nastrojów pracowników.
- Przepraszam, jestem tu nowy. Wysłali mnie po wzory formularza Zn-72 (nazwę tą Shin podsłuchał u rozzłoszczonych maklerów piętro niżej), ponoć tutaj je gdzieś dostanę - Shin uśmiechnął się szeroko z miną niezbyt zorganizowanego studenta.
- Tutaj?  - zdziwiła się kobieta, zabierając z maszyny oryginał jakiegoś druku formalnego. - Ci z maklerki zawsze wydawali mi się wkurzający, ale to już przegięcie. Słuchaj, musisz przejść korytarzem B2, przy trzecich schodach schodzisz w dół dwa piętra, potem w lewo korytarzem A17 do czwartych schodów i wchodzisz piętro wyżej. A tam, to już musisz tylko znaleźć pokój numer 137. Pani Saiko może być trochę opryskliwa, ale ona zawsze tak ma, jak ktoś nowy przychodzi. Trafisz sam? - spytała i sięgnęła po skserowane już papiery. Oczywiście Shin pamiętał każde jej słowo i potrafił nawet stworzyć w myślach mapę z pominięciem szczegółów takich jak ustawienie kwiatów na balkonach, czy dokładny krój zasłon, ale w sumie to i tak dokładną.
- Nie jestem pewien... Jak to było? Drugie schody do końca na dół? - spytał niewinnie, w duchu śmiejąc się z niemal matczynego wyrazy twarzy kobiety w końcu nie aż tak dużo starszej od niego.
- Oj, widzę, że ci idioci znowu puścili na posyłki ludzi bez przeszkolenia w układzie, zaprowadzę cię. Ale staraj się zapamiętać drogę, bo mogę nie mieć czasu kiedy indziej, ok? - kobieta uśmiechnęła się dobrotliwie, po czym zaczepiła jakiegoś przechodzącego mężczyznę. - Położysz mi to na biurko, Ken? Muszę pomóc stażyście, zaraz będę - wręczyła mu plik nowo nabytej makulatury biurowej. - Dzięki. No, to idziemy - dodała, gdy niezbyt zadowolony urzędnik wziął od niej kartki. Shin tylko pokiwał z udawaną skwapliwością głową i podążył za nią. Na szęście kobieta była urodzoną paplą i nawet nie musiał jej namawiać, żeby mu opowiedziała o Takahito z działu reklamy, który uciekł z własnego ślubu, czy podjadającym ich wspólne ciastka Jasonie.
- A Eanthyl? Słyszałem, że coś nie lubią tu szefa - stwierdził z pozoru zupełnie przypadkowo. - Nie, żebym miał coś do człowieka, który mi płaci na to, żebym mógł wreszcie dołożyć do budżetu rodziny. Wiesz, trójka rodzeństwa, matkę wywalili z roboty jakiś czas temu - dodał, gdy zauważył, że twarz Dori, bo tak miała na imię jego przewodniczka, spochmurniała na wzmiankę o rzekomej niechęci do głównego właściciela biura.
- Ja ci lepiej radzę, nie mów nikomu, że szef jest nie w porządku, bo możesz dostać w zęby. Nie ode mnie, bo jesteś nowy i nie wiesz, co i jak, ale jest tu kilka takich osób, które zasługują mu wszystko. Prezes Eanthyl sfinansował Irkowi z naszego oddziału leczenie jego córki. Kilku innym dzieciakom też z resztą pomagał, a jak go ktoś zaprosi na ślub, czy coś, to nigdy nie odmówi. Sama też byłam świadkiem, jak osobiście wyrzucił klienta za drzwi, bo zaczął się awanturować z doradcą - ton głosu kobiety nabrał pełnego pasji i wręcz histerycznego uwielbienia podźwięku. Mówiła ona o szefie prawie jak o jakiejś ponadludzkiej istocie. - Wiesz, z tego, co wiem, to ojciec prezesa też był wspaniałym człowiekiem, ale niestety nie zdążyłam go poznać osobiście, bo zaczęłam pracę rok po jego śmierci. Ale w każdym razie lepiej uważaj, jeśli chcesz coś złego powiedzieć o prezesie - potem rozmowa zeszła na mniej ważny dla Shina tor, więc prawie nie zwracał uwagi na to, co mówiła do niego kobieta. Jego myśli zajęły się teraz zupełnie inną kwestią. Skoro wszyscy tak wielbili swojego pracodawcę, to dlaczego nikt nie śmiał ani słowem go wspomnieć, choćby w charakterze porównania ze złośliwym kierownikiem działu, a o takich usłyszał co najmniej trzy razy. Poza tym, po chwili zastanowienia stwierdził coś, co umknęło jego uwadze w chwili rozmowy - że głos Dori był o te pół tonu zbyt wysoki, a spojrzenie jeszcze bardziej rozbiegane, gdy opowiadała mu o wspaniałomyślnym prezesie. Prawie tak, jakby chciała coś ukryć.
- No, to jesteśmy tutaj. Dalej idź już sam, musisz się w końcu oswoić z ludźmi. Trafisz sam z powrotem? - spytała kobieta, wyrywając go z zamyślenia.
- A tak, jasne. Dzięki za pomoc - uśmiechnął się ponownie na modłę przygłupkowatego stażysty i wszedł do pokoju wskazanego przez Dori. Poczekał dwie sekundy, a gdy usłyszał za drzwiami, że kobieta odchodzi, wszedł głębiej, rozglądając się dookoła. Za krótkim korytarzykiem wewnętrznym mieściło się pomieszczenie, które śmiało można by nazwać fabryką biurokracji. Wszędzie walały się segregatory, teczki i luźne kartki formalnych druczków. Przebywały tam dwie kobiety w wieku poważnym i niepoważnie jaskrawych stylizacjach.
- O co chodzi? - spytała jedna z nich nieco skrzekliwym głosem.
- Ja... Szukam pana Maciongary, ale to chyba nie tutaj... - powiedział z wahaniem, ponownie wchodząc w rolę.
- Oczywiście, że nie tu. Widzisz, żeby któraś z nas miała paciuloka? - prychnęła zirytowana, na co w odpowiedzi druga z kobiet zaśmiała się.
- Ja... Przepraszam bardzo, idę szukać dalej - stwierdził, szybko się ukłonił ni to  w przeprosinach, ni to w roztargnieniu i szybkim, z wyglądu nerwowym krokiem wyszedł. Na jego szczęście, Dori już sobie poszła, bo miałby problemy, gdyby go zastała bez rzekomo potrzebnych papierów.  Stwierdził, że jak na pierwszy dzień i tak dość dobrze zorientował się w układzie biura, więc postanowił iść prosto do biura Keitha, aby tam poczekać na sposobność powrotu do nowego domu, a przy okazji ustalić z nim kilka spraw.
Po drodze usłyszał podejrzany głos w męskiej toalecie. Zerknął przez uchylone drzwi i zobaczył dość poważnie wyglądającego mężczyznę w garniturze. Rozmawiał przez telefon z nonszalancką pozą przypominającą na poły mafioza, na poły żigolaka. 
-... Tak, wiem. Się zdziwi, jak mu wyślemy te papiery. Tak, stary, wiem, że w końcu się kapną, że Eanthyl nie ma z tym nic wspólnego. Ale w międzyczasie papugi z telewizji rozpieprzą cały ten grajdół i się skurwysyn [ przepraszam za wyrażenia, ale chcę być dokładna w odtwarzaniu tego, co zostało powiedziane; przyp. aut.] nie wyślizgnie - Shin sięgnął szybko po komórkę i zrobił zdjęcie rozmawiającemu, pilnując, bo telefon nie wydał niepotrzebnie żadnego dźwięku lub mężczyzna nie zorientował się. - Jak to: co? To co zwykle, nie? Chyba nie chce się pożegnać ze stołkiem, to niech płaci. I tak chujowi się nie dostanie wystarczająco za to, co zrobił mojej siostrze - Shin szurnął nogą, specjalnie ściągając na siebie uwagę. - Co?... Czekaj, chyba muszę kończyć, ktoś idzie - oznajmił nieco nerwowo mężczyzna, po czym się rozłączył i wyjrzał na korytarz, ale nikogo nie zobaczył.

5 komentarzy:

  1. Hej! Żyję, jak widać, choć w ostatnich chwilach trochę marnie... Jak napisałaś o planach miasta to od razu skojarzyłam to z Grą o tron i pomyślałam sobie jakie to mogłoby być świetne ^^ Z rozdziału na rozdział opowiadanie jest coraz lepsze, a ja uzależniam się w większym stopniu. Wydaje mi się, że "Kot na służbie" staje się moim ulubionym opowiadaniem. Mam wrażenie, że jeżeli przeczytam jeszcze choć linijkę przepadnę i nie będzie już odwrotu. Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w jak najlepszym porządku. A u mnie jest post, ale taki zupełnie nijaki.

    pannanikt001.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Z każdą kolejną częścią wciągam się coraz bardziej w tę historię. Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg c;
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Zakładka "bohaterowie" byłaby myślę dobrym dodatkiem.
    Opowiadanie ciekawe, muszę zerknąć do początków. Co ten chłopak tam tak węszy? O co chodzi z tym szefem? Normalnie jak niezły serial, który co rusz zaskakuje intrygami :) Bardzo to lubię.
    Masz bardzo fajny styl pisania, szybko i milutko mi się czytało.
    Pozdro.

    OdpowiedzUsuń
  4. Proszę, zmień czcionkę tytułu, bo sporo się natrudziłam, by odczytać wyrazy.
    Ciekawie się zapowiada, mogłabyś dodawać dłuższe rozdziały.
    A szablon jest cudowny, kociaki i jeszcze favikona. :*
    Shin, podoba mi się to imię.
    ____________________________
    Zapraszam do siebie:
    lojalnosc-smierciozercy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne jest! http://one-day-to-my-life.blogspot.com/ zapraszam serdecznie na mojego bloga :* dopiero początkuje :(

    OdpowiedzUsuń

1. Za dobre opinie dziękuję.
2. Za złe opinie tęż dziękuję.
3. Za hejty - a kij wam w oko.
4. Jeśli chodzi tylko o powiadomienie o nowej notce - piszcie w odpowiedniej zakładce.
5. Jeśli chodzi o spam - niech wam ręka uschnie.
Dziękuję za wysłuchanie, mówiła Kuroneko.