środa, 27 maja 2015

Rzecz o kanapie - cz. 1

Ok, dzisiaj pierwsza część nowego rozdziału. Jak zauważyliście (bądź nie) nastąpiła mała zmianka - mamy nową playlistę. Poza wyglądem wymianie uległy również utwory, na czas Rzeczy o kanapie do słuchania będzie saksofonowa nuta. Wrzuciłam też jeszcze jedną opcję obserwacji. Przy okazji, jeśli ktoś ma jakieś marzenia instrumentalne na rozdział trzeci, to można już pisać, bo wypadałoby, żebym przesłuchała to, co polecam. Jak nie, to poleci pianino/fortepian i duuuużo Chopina (już coś jest, bodajże nokturna któraś) To chyba tyle. Acha, złóżcie ode mnie życzenia waszym mamom i/lub dzieciom. To by było na tyle, przedstawienie czas zacząć:



Shin ziewnął przeciągle, wyginając kręgosłup w tył, żeby się rozprostować po śnie. Wyczuł, że nie do końca panuje jeszcze nad swoimi transformacjami, dlatego potrząsnął głową i kocie uszy zniknęły, a pojawiły się zwykłe, ludzkie. Leniwie rozejrzał się dookoła, próbując sobie przypomnieć, co tu robi. Obecność w nowych domach nie była dla niego czymś niezwykłym, bo zazwyczaj nie spędzał dłużej jak tydzień w jednym miejscu, dlatego potrzebował jedynie chwili, żeby sobie przypomnieć, u kogo jest i dlaczego. Miejsce obok niego na wielkim, królewskim łożu z półprzezroczystym baldachimem było puste, a po przejechaniu dłonią po zimnym już prześcieradle Shin upewnił się, że spał sam od co najmniej pół godziny. Sam nie do końca mógł uwierzyć, jak dał się namówić na spanie w jednym łóżku z w sumie obcym mężczyzną. Na szczęście jego nowy pracodawca był na tyle zmęczony, że rzeczywiście nawet nie próbował niczego nieodpowiedniego, a zasnął w przeciągu pierwszych pięciu minut, szybciej nawet niż kot.
Wstał i podszedł do stolika, z którego unosił się delikatny, właściwie niewyczuwalny przez ludzi zapach jedzenia. Gdy usiadł i ściągnął z talerza srebrną folię spożywczą, okazał się to być lekki chlebek naan z ostrym masłem, kotleciki z polędwicy z łososia, i lekki mus gruszkowo limonkowy. Do tego obok stał dzbanek zmrożonej czerwonymi (zapewne wiśniowymi), jeszcze nie do końca stopionymi kostkami lodu herbaty jaśminowej. Na stole leżała też karteczka i niewielki czarny futerał.
Shin niespiesznie zjadł podane śniadanie, i chociaż ilość aromatycznych przypraw była dla jego zmysłów momentami za duża, musiał przyznać kunszt pracy kucharza, który to przygotował. Gdy w końcu starym kocim zwyczajem oblizał się po posiłku i złożył puste naczynia do zabrania przez pokojówkę, wziął do ręki kartkę.


Pojechałem już do pracy. Mam nadzieję, że jedzenie ci smakowało. Zostawiam swoją kartę. Przysłałem pracownika, każ się zawieść na Promenadę i kup sobie coś normalnego do ubrania się i załatwienia innych pilnych potrzeb. Numer PIN to 1576. Potem możesz wrócić do domu lub przyjedź do mnie.
                                                 Keith
 
Shin nieco skrzywił się na uwagę o swoim ubraniu, ale ostatecznie stwierdził, że jest to dobra okazja, żeby bezkarnie powozić się po Promenadzie i chociaż trochę złapać w niej poczucie orientacji. Jako mieszkaniec Dzielnicy Zero właściwie powinien nie być wpuszczany do żadnego innego regionu, ale oficjalna niekaralność i pochodzenie z artystycznej Siedemnastki dawały mu rozluźnienie rygoru dla niektórych mniej zamożnych dzielnic. Nigdy jednak nie miał stałej przepustki do Promenady, więc jego jedyne momenty, gdy tam był, nie były legalne i trwały góra godzinę potrzebną na wykonanie zlecenia i powrót.
Spojrzał jeszcze raz na numer, skojarzył go z pierwszym teatrem w Londynium i powtórzył dwa razy w pamięci, żeby zapamiętać.
Przeciągnął się zaplatając ręce nad sobą aż poczuł charakterystyczny ból z boku żeber. Podszedł do małego lustra zawieszonego na ścianie i zwinnymi ruchami ułożył włosy, po czym związał je gumką z nadgarstka w wysoki kucyk. Potem wciągnął na siebie zawieszone przez noc na krześle spodnie, wsunął w kieszeń kartę wraz z futerałem i zszedł z pokoju na parter.
Tam, w rozległym, rozświetlonym przez słońce salonie, siedział już mężczyzna w granitowym garniturze o dość klasycznym kroju, jeśli pominąć szerokie klapy o podwójnie wciętym kształcie. Mężczyzna miał może 40 lat, był dość wysoki przy lekkiej nadwadze. włosy miał obcięte tak krótko, że nie sposób było określić ich koloru inaczej jak “raczej ciemny”. Nosił również okulary na szerokim nosie, dodając jeszcze krągłości i tak już pucułowatej twarzy. Jego oczy miały kolor bliżej nienazwany, raczej niewyróżniający się z tłumu odcień burego.
Gdy Shin wszedł do pokoju mężczyzna go nawet nie zauważył, częściowo dzięki lekkiemu chodowi chłopaka, częściowo przez zaczytanie w starym i podniszczonym tablecie o niezbyt drogim wyglądzie. Brunet podszedł czytającego i pochylił się mu przez ramię, żeby zobaczyć, co tak zainteresowało mężczyznę. Z uśmiechem stwierdził, że był to jeden z coraz liczniejszych portali z e-pornografią.
- Żona wie? - spytał ze złośliwym uśmiechem na ustach tuż przy uchu czytającego. Ten przestaszony podskoczył w fotelu, o mało nie wypuszczając tableta z rąk wprost na podłogę z polerowanego hebanu. Chłopakowi wystarczyły dwa kroki po powierzchni, by określić, że drewno było prawdziwe. Mężczyzna popatrzył na Shina z miną wskazującą na to, że nie jest w stanie zrozumieć, skąd on się tu wziął. Ten zaśmiał się kpiarsko. - Nie patrz tak na mnie, jak się suka sama nie dowie, to nie będzie zabawy - stwierdził z niebezpiecznym błyskiem w oku. - No, ale my tu o dupach, a czas ucieka. Jedziemy, czy nie? - spytał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Mężczyzna pokiwał szybko głową w znaku zgody i wyłączył tableta, po czym wstał i otrzepał spodnie z zagnieceń.
Samochód, którym jechali nie miał nic wspólnego z Solem Keitha. Był to zgnitozielony Opel z ponaddziesięcioletnim stażem. Aż dziw brał, że zostali w ogóle wpuszczeni do Promenady.  Shin z coraz bardziej wzbierającą irytacją odnotował fakt, że hamulce wymagały nowego płynu, a i silnikowi przydałoby się porządne przeczyszczenie, przez co dźwięki z zewnątrz były prawie zupełnie zagłuszone nie przez przyjemny pomruk, jaki wydają nowoczesne maszyny sportowe, a zwykłe rzężenie starocia.
Widok za oknem też rozczarował Shina, chociaż już nieco mniej. Osławiona Promenada wyglądała niemal jak blokowisko przeciągnięte olejną we wszystkich kolorach tęczy. Jedyną różnicę stanowił fakt, że były to nad wyraz wysokie bloki, a slogany nad drzwiami i w oknach nosiły nazwy najpopularniejszych i najdroższych marek, zamiast “Zakładu Fryzjerskiego Grzegorza”, czy “masarni Pien-chu i synowie”.
- To gdzie najpierw? - spytał mężczyzna, który w międzyczasie zdążył się jeszcze przedstawić jako Takura Ichinomu, co nieco poprawiło jego wizerunek w oczach Shina. Chłopak mlasnął językiem i wyjrzał przez przyciemnianą na zielono szybę. W oczy rzucił mu się mijany przez kilka sekund sklep zoologiczny. Przez myśl przebiegł mu pewien pomysł, ale nie powiedział go na głos, czekając odpowiedniego momentu.
- Coś z ciuchami, najlepiej Metrix lub Argonee - rzucił krótko, uśmiechając się do siebie.

c.d.n.

2 komentarze:

  1. Przepiękny wygląd bloga <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Na początku chciałam przeprosić za brak aktywności z mojej strony. Wrzucasz rozdziały tak często, że jeśli coś odłożę sobie na później, to potem nie daję rady nadrobić, hihi. Szkoda, że zamykasz bloga, może dość rzadko komentuję, ale z pewnością czytam.
    Nie lubię Keith'a, choć jest postacią o ciekawym charakterze... to jakoś nie potrafię go polubić.
    Też chciałabym dostać śniadanie. Jadłam kiedyś mus gruszkowy (do naleśników) był słodki, ale zadziwiająco dobry.
    Jeszcze raz dziękuję za komentarze i przepraszam za zwłokę. :)
    pozdrawiam
    Królowa Śniegu

    OdpowiedzUsuń

1. Za dobre opinie dziękuję.
2. Za złe opinie tęż dziękuję.
3. Za hejty - a kij wam w oko.
4. Jeśli chodzi tylko o powiadomienie o nowej notce - piszcie w odpowiedniej zakładce.
5. Jeśli chodzi o spam - niech wam ręka uschnie.
Dziękuję za wysłuchanie, mówiła Kuroneko.