środa, 9 września 2015

Dopóki smierć nas nie podzieli... - cz. 2

WAŻNE:
Piszę tutaj, bo na końcu może umknąć uwadze. Nowe rozdziały będą się pojawiać jedynie w momencie, gdy pod poprzednim postem znajdą się co najmniej 3 komentarze. Proszę mnie nie posądzać o szantaż, wspominałam już kilka razy, że nie ma mnie bez was, a chęć wiedzy, czy ktokolwiek czyta moją wielogodzinną pracę chyba jest uzasadniona. Jeżeli rzeczone 3 wypowiedzi pojawią się przed terminem wyznaczonym na pojawienie się notki, post pojawi się wedle rozpiski. Jeśli nie, to 1-2 dni po pojawieniu się trzeciego komentarza. Ostatecznie spędzam masę czasu na pisanie i działalność pozapisarską związaną z blogiem (album, animacja, pdf, itp.), a może nie ma to sensu, gdyż nikt nawet nie czyta. Jako komentarz liczę wypowiedź NA TEMAT BLOGA, nie "fajne, wejdź na xxx" lub "no, to klepnę trzeci wpis i publikuj", jedna osoba pisząca "w kawałkach" to też jeden komentarz. Skoro ja mogę tyle napisać, to wy też będziecie potrafić stworzyć spójną wypowiedź na pięć zdań. Dziękuję za uwagę.

- Shto?! Ty nie iznaiesh gdzie oni?! Shto ty dzielal' wo wsiu wriemiu? Ia ich chociu siegodnia ili zawtra, ty panimaiesh? Eto npikaz! [ros. Co?! Ty nie wiesz, gdzie oni są?! Co ty robiłeś cały ten czas? Chcę ich mieć dziś lub jutro, rozumiesz? To rozkaz!] – kobieta rozłączyła się ze złością i zerknęła na siedzącą kilka metrów dalej przy stoliku dwójkę mężczyzn. Dyskutowali luźno, zupełnie niezainteresowani prowadzoną przez nią rozmową telefoniczną. Schowała telefon do małej torebki, zmełła w ustach przekleństwo i z firmowym uśmiechem na twarzy wróciła do towarzystwa.
- Ja ocien’ przepraszam, że odeszłam – zachichotała taktownie, siadając. – Panowie panimaietie, problemy z biuru – wytłumaczyła się i wzięła drobny łyk ze stojącej przed nią głębokiej czarki na wino.
- Ależ oczywiście, tak duża organizacja jak pani na pewno miewa swoje złe dni - odpowiedział Keith, bardziej przez etykietę niż prawdziwą wiarę w swoje słowa. Miał nadzieję, że ich umowa dojdzie do finalizacji i w końcu otrzyma tak potrzebne mu podpisy na papierach. Był skłonny nawet nie wrócić na noc do domu i zostawić Shina samego, jeśli wymagałaby tego sytuacja.
- No, ale nie mówmy o tak niemiłych rzeczach, w końcu trzeba się delektować dziełem tutejszego kucharza, a nieprzyjemne tematy skutecznie to uniemożliwiają – temat skończył Yukimura Kadoyuu, właściciel dość dużej firmy jubilerskiej GoldBluE, której wyroby zasiliły nawet w drobnej mierze kolekcję cesarską. Mężczyzna miał może czterdzieści lat, był typowo azjatyckiej postury, miał czarne, lśniące, krótko przycięte włosy i nosił szary garnitur, nieco może za szeroki jak na jego sylwetkę, ale i tak dobrze wyglądający. Uwagę zwracał zupełnie niepasujący do reszty wizerunku kolczyk w lewym uchu – piękna złota biżuteria z mnóstwem maleńkich kamieni szlachetnych, które, mimo swoich rozmiarów, kosztowały nie aż tak małą fortunę.
- Ależ oczywiście – zachichotała kurtuazyjnie Inez Casella, czterdziestojednoletnia prezes organizacji kulturalnej Nasz Czas, skupiającej mniej lub bardziej poczytnych artystów młodego pokolenia. O ile artyści nie byli znani, o tyle licencja NC była na tyle rozpoznawalna, że nawet najgorszy ochłap prędzej czy później zdobywał swoją grupę docelową, jeśli tylko był sygnowany nią. Jako że Nasz Czas był z założeń swoich wolny od wszelkich zobowiązań finansowych członków, stale poszukiwał nowych sponsorów, którzy za mniej lub bardziej hojne datki mogli liczyć na przychylność organizacji i zebranego dookoła niej salonu kulturalnego, który, jak wiadomo, od lat kształtował świadomość mas, zarówno w artystycznym, jak i tym polityczno-gospodarczym wymiarze. Niedziwne więc było, że zarówno Eanthyl Corporation, jak i GoldBluE znalazła w swoich zasobach środki na finansowanie „młodych zdolnych”, którzy jakimś dziwnym przypadkiem akurat wszyscy wydawali pod banderą NC. – Proczitalis'cie może ostatnio wydany tom powieści Junko? Wspaniała kniga, jak zwykle dziewczyna pokazała swoj talent.
- Junko? To autorka „Sagi Pradawnego Zakonu”, tak? – dopytał Keith. Jakiś czas temu rzeczywiście przemknęła mu przed oczami książka z takim autorem, prawdopodobnie u Shina, który większość wolnego czasu spędzał czytając coś.
- Tak, tak, iznaiet to pan? Prawda, że ocien' dobrze prowadzona fabuła?
- Osobiście niestety nie, nie pozwala mi na to czas. Ale mój partner ma wszystkie części, był zachwycony – odpowiedział mężczyzna, planując w duchu, by sprawdzić, czy rzeczywiście takie książki mają w domu na wypadek, gdyby kiedyś musiał wpuścić Inez do domu. Powinien się też zainteresować, do kogo tak naprawdę idą oficjalnie jego pieniądze.
- Ach da, rozumiem. Szkoda w takim razie, mogu tolko życzyć znalezienia chwili otduchu – odpowiedziała Inez z uśmiechem.
- Skoro już jesteśmy przy książkach, to nie wiesz może przypadkiem moja droga Inez, kiedy mój Prenel wznowi wydawanie „Zaklętej”? – do rozmowy dołączył dotychczas milczący Yukimura.
- Szczerze mówiąc, to nie wiem, ostatnio nie widziałam go w biurze. Ale myślę, że coś już zaczął pisać, zazwyczaj ma natchnienie po wyjeździe, a, nie chwaląc się, udało nam się zorganizować mu i kilku innym plenerowcom objazd po Europie i terenach arabskich – odpowiedziała lekko kobieta. – Z tego, co wiem, to mówił, że był naprawdę pod wrażeniem Arabii Saudyjskiej, więc może tym razem doczekamy się nutki orientalizmu u Tropiciela – stwierdziła, uchylając się lekko, by kelner mógł zabrać niemal już puste talerze ze stołu, robiąc miejsce na deser.
Atmosfera spotkania była przyjemna i z dużym prawdopodobieństwem zmierzała ku pomyślnej finalizacji. Keith dziękował wszystkim bogom, których sobie potrafił przypomnieć, że Yukimura był bibliofilem i potrafił umiejętnie zagadać kobietę tak, by ta była zadowolona. No cóż, będzie mu winny większe zamówienie, jeśli wszystko się uda. Po skończonym posiłku w trójkę udali się do windy, aby wrócić do swoich zajęć. W głowie Keitha już wibrowała wizja kolejnych godzin spędzonych przed komputerem lub z telefonem niemal wmontowanym w ucho.
- A jeśli chodzi o pańską prośbę, to myślę, że nasza organizacja nie straci, a może jeszcze nawet zyska na umowie z Eanthyl Corporation, dlatego w dużym prawdopodobieństwem dogadamy się – stwierdziła kobieta, gdy żegnali się już na parkingu podziemnym. Keith niemal odetchnął z ulgą. – Skontaktuję się jeszcze co do konkretnej daty, kiedy się spotkamy – stwierdziła i odeszła z gracją zupełnie niepodobną do kobiety w średnim wieku. Pomimo pierwszych zmarszczek miała w sobie takie dziwne coś, co pozwalało jej zachować energię i wręcz młodzieńczą żywiołowość, co w połączeniu z doświadczeniem i rozwagą osoby dorosłej tworzyło z niej naprawdę niebezpieczną kobietę.
Keith wyciągnął telefon, popatrzył na godzinę – zbliżała się dwudziesta. Wiedział, że w swoim biurze spędzi jeszcze co najmniej godzinę, ale chciał usłyszeć głos kochanka czekającego teraz pewnie w domu, może nawet i zastanawiającego się, co na siebie włożyć na dzisiejszy wieczór.
Lubił udawać, że nie widzi tych subtelnych zmian, jakie co rusz mu fundował chłopak. Nowa długa, przylegająca do ciała koszula, kolejna fryzura robiona niby w pięć minut, rzucone przez rzekomy przypadek stwierdzenie, że cały dzień czytał, tylko po to, żeby podkreślić, jak bardzo się nudził, gdy go nie było. Uwielbiał to wszystko, doprowadzało go do pasji, jakiej już dawno nie czuł przed związkiem z chłopakiem. Wiedział, że kilka osób zwracało uwagę na różnicę wieku, jaka ich dzieliła, jednak dla niego był to jedynie powód do zadowolenia, zwłaszcza, że na kondycję nie narzekał. A przy tym czuł się młodszy o ładne kilka lat za każdym razem, gdy pod palcami czuł miękką i idealnie gładką skórę.
Wybrał numer na liście szybkiego kontaktu i przysunął telefon do ucha. Zwykł odbywać personalne rozmowy na trybie głośnomówiących, ale teraz nie chciał, by ktokolwiek mógł usłyszeć ukochany głos poza nim, bez względu na to, jak głupia to była zazdrość. Shin odebrał dopiero po dłuższej chwili.
- T-tak? – spytał z wyraźnie przyspieszonym oddechem.
- Shin, kotku, nie będzie mnie jeszcze trochę w domu, dasz radę? A tak w ogóle, to co ty tam robisz? – spytał, starając się za wszelką cenę zdusić podejrzliwość.
- Tak, tak, mamusiu, nie wybuchnę domu – stwierdził chłopak nieco prześmiewczo. – Z resztą i tak jestem teraz poza nim, mam umówione spotkanie z Dhirenem. Nie wspominałem rano?
- Nie… chyba nie – mężczyzna przejrzał w głowie wspomnienia z poranka, ale żadne nie było związane z rzeczoną informacją. – No nic, w takim razie miłej zabawy, jak będziesz kończył, to zadzwoń. Postaram się załatwić wszystko jak najszybciej i zabieram cię do restauracji.
- Dzi-dzisiaj?! Keith, przepraszam, to nie jest chyba najlepszy pomysł. Może k-kiedy indziej. Przepraszam – powiedział chłopak szybko i rozłączył się, nie czekając na odpowiedź. Schował szybko telefon do zapinanej kieszeni kurtki i zwolnił przepustnicę, po czym włączył się dość ciasnego ruchu drogowego.
Jako że wiele osób wracało właśnie z pracy, podróż zajęła mu zdecydowanie więcej czasu, niż by sobie życzył. Dopiero w Dzielnicy 16 zdołał przyspieszyć nieco.
- Spóźniłeś się – stwierdził Dhiren w progu z krzywym uśmiechem, odpychając od muru. – Znajdzie się tam jeszcze miejsce za tobą? Znam świetną kameralną knajpkę, do której już zaprosiłem pewną kobietę z którą powinniśmy się spotkać – oznajmił lekko.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, nie mam drugiego kasku – stwierdził Shin wyłączając silnik. – A po pijaku już na pewno nie będę jechał, bo mnie Keith zabije, jak się o tym dowie. Wiesz, że dzisiaj dużo mi do pełni szczęścia nie trzeba – stwierdził, przejeżdżając językiem po zębach.
- Dobra, wstawiaj motor, idę po beemkę. Tylko jak coś zrobisz z ukochanym wozem Rasula…
- Nic nie zrobię, najwyżej weźmiemy reklamówki – chłopak zaśmiał się szeroko, odsłaniając zwierzęce kły. – Tak, wiem – ubiegł Dhirena, gdy ten chciał mu wypomnieć zwierzęcy narząd.

Shin rozejrzał się po okolicy.
- No, nie powiem, gust, to ty masz – stwierdził z szacunkiem przyglądając się restauracji, przed którą stali. – Mam nadzieję, że pieniądze też.
- O to, to ty się nie martw, i tak nie jest na mój koszt – stwierdził luźno Dhiren, klikając automatyczne kluczyki do samochodu i chowając je do kieszeni.
- To znaczy? – spytał ostrożnie Felina. Do jego nozdrzy już dochodziły zapachy z wnętrza lokalu, mógł je niemal czuć w swoich ustach.
- To znaczy, że właściciel mi wisi przysługę. A takie drobne to i tak nie jest problem – Shin westchnął głośno i przewrócił oczami słysząc tą uwagę. Wiedział, że zarówno Kauaa, jak i jego Keith o rachunkach za obiad nie mówili inaczej jak o drobnych „na waciki”, jednak dla niego wciąż to było wystarczająco dużo, by móc wyżywić się przez miesiąc, i to w dodatku wybierając tylko swoje ulubione produkty.
- Chodźmy już może, co? – rzucił szybko chłopak, żeby jak najszybciej skończyć sporny temat. Dhiren popatrzył na niego lekko zdziwiony taką reakcją, ale przytaknął z lekkim westchnieniem.
Scarlet Vintage była lokalem wysokiej klasy, dlatego też wszystko w jej wnętrzu aż biło dostojną elegancją i wysoką jakością. Biała podłoga z porcelany stała w opozycji do hebanowoczarnych ścian z wzorem małych, białosrebrzystych kwiatuszków na całej rozciągłości. Po obu bokach ciągnęły się jednostajnie dwie listwy świetlówek LED w kolorze nieco przygaszonej bieli. Już przy drzwiach przywitała ich obsługa w trzyczęściowych garniturach: mężczyźni z dokładnie przyczesanymi włosami, a kobiety związanymi w jeden i ten sam u wszystkich rodzaj wysokiego koka ciasno upinającego nawet grzywkę. Wydawało się, że nawet chodzili w jednym rytmie, miarowo wystukując na płytkach rytm wolnego marsza.
Kelner, mężczyzna w wieku około trzydziestu kilku lat zaprowadził ich do stolika, przy którym siedziała już kobieta w wieku średnim. Miała długie, rudobrązowe włosy spływające falami na ramiona, zaczesane na lewe oko. Prawe było duże, niemal okrągłe i miało przyjemny kolor brunatnej ochry. Ubrana w skromną, szarą suknię z kapturem z szerokim paskiem z klamrą w kształcie lilii jako jedyną ozdobą, robiła naprawdę dobre wrażenie mimo lekkich, acz widocznych zmarszczek i widocznie zdeformowanych pracą dłoni. Nie wydawała się być kimś z wyższej sfery życia towarzysko-społecznego, a jednak odnajdywała się bez trudu w etykiecie i niemal bezwiednie reagowała na sygnały wysyłane przez obsługę z lekkością, jaką spotkać można jedynie u stałych bywalców takich miejsc.
- Widzę, że już przyjechaliście – przywitała się nie wstając z miejsca. – Cieszę się, Dhirenie, że udało nam się skontaktować ze sobą – powiedziała głosem cichym i o nieco przytłumionym wydźwięku, niemal jakby mówiła przez szybę.
- Przyjemność po mojej stronie – odpowiedział z uśmiechem Dhiren. - Pozwól, że przedstawię ci mężczyznę, o którym wspominałem podczas naszej rozmowy. Lauro, to Shin, o ile pamięć mnie nie myli Mare.
- Okita – poprawił go chłopak i dopiero wtedy uświadomił sobie, że nie mówił jeszcze nikomu o tym, czego dowiedział się dwa dni wcześniej od Keitha. Na tą wzmiankę kobieta przyjrzała mu się badawczo, ale nic nie powiedziała.
- To twoje prawdziwe nazwisko? – rzucił lekko Dhiren. – Wracając do rzeczy, to jest Shin Okita, Felina Nox i aktualny partner Keitha Eanthyla. A to jest – skinął kurtuazyjnie ręką w stronę siedzącej kobiety. – Laura Forster, przywódczyni Columbia, która na moją prośbę przyleciała tutaj z Wameryki. Dobrze pamiętam, że zajmujesz się transportem, tak?
- Przesył lotniczy wewnątrz kraju – potwierdziła kobieta, skinąwszy głową. - Nie, żeby to było dziwne w mojej sytuacji – stwierdziła, chichocząc lekko z gracją. – Ależ siadajcie, chłopcy, siadajcie.
- Pani wybaczy impertynencję – zaczął Shin, cicho przystawiając sobie krzesło do stołu. – Ale mogłaby mi pani przypomnieć, jakim gatunkiem są Columbia? Rozumie pani, nie miałem zbyt dużej styczności z innymi ludźmi z racji zawodu.
- Oczywiście, Columbia to z łaciny gołąb, jestem pawikiem. I nie przeszkadza mi to pytanie, często instruuję… ludzi, co do nazewnictwa naszych gatunków – odpowiedziała lekko matczynym tonem. – Można wiedzieć, jaki zawód pełnisz? Bo jak mniemam, „kochanek” nie jest płatną profesją.
- W moim przypadku chyba jednak jest – zaśmiał się Shin, z rozbawieniem notując fakt, że Dhiren cały czas patrzy na niego z wyrzutem niezbyt określonej treści. – Ale nie o tym myślałem. Jestem skrytobójcą, obecnie u Keitha w charakterze cichego strażnika.
- Oh, rozumiem… - kobieta wydawała się być zdziwiona w ten nieco przestraszony sposób kogoś, kto właśnie dowiedział się, że jednak nie dostał wymarzonej pracy mimo najlepszych refere-cji, a na innych pracodawców nie ma co liczyć.
- Proszę się nie martwić, rzadko kiedy używam broni przy ludziach, a i innych możliwości używam jedynie w razie konieczności, nie jestem typem szalonego mściciela – powiedział lekko chłopak, zauważając niepokój kobiety. – Prawda, Ren?

5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra może za trzecim razem się uda i mój komputer raczy się nie zaciąć. No to próbujemy...
    Hej!
    Dziś jestem pierwszy raz na Twoim blogu, więc skomentuję, żeby nie było.
    Przede wszystkim urzekł mnie wygląd bloga, jeden z najlepszych jakie widziałam, doskonale oddający klimat i treść opowiadania.
    Sam pomysł jest dość ciekawy, I nawet jeśli czasem gubię się co jest co i kto jest kto, to podoba mi się.
    Styl pisania masz fajny, dość lekki, chociaż niektóre zdania wydają się być trochę udziwnione i czasem gubię się w dialogach. Było się też kilka błędów i nietrafionej interpunkcji, ale to zdarza się chyba u każdego, a u Ciebie nie jest aż tak rażące, zwłaszcza, że nie jestem osobą, która zwraca na to jakąś szczególną uwagę.
    Rozumiem Twój ,,szantaż" na komentarze. Nie jest zbyt przyjemnie gdy się ucharujesz, a komuś nie chce się nawet napisać tych paru zdań komentarza, który by przecież zmotywował do dalszego pisania.
    Tyle ode mnie.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem o co chodzi z Twoim blogiem, ale w cokolwiek klikam, nic nie działa ;/ Cudem udało mi się wejść na ten rozdział i wstawić komentarz >_<

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo dobry blog, ciekawe, wciągające opowiadanie. Zapraszam również do mnie w wolnej chwili: https://www.fryzomania.pl/category/meble-fryzjerskie-do-salonow-barbershop Może znajdziesz coś dla siebie, pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń

1. Za dobre opinie dziękuję.
2. Za złe opinie tęż dziękuję.
3. Za hejty - a kij wam w oko.
4. Jeśli chodzi tylko o powiadomienie o nowej notce - piszcie w odpowiedniej zakładce.
5. Jeśli chodzi o spam - niech wam ręka uschnie.
Dziękuję za wysłuchanie, mówiła Kuroneko.