wtorek, 2 czerwca 2015

Rzecz o kanapie cz.3 + gratis

Cześć!
Tak na wstępie chciałam się podzielić z Wami refleksją - ludzie potrafią być prawdziwymi sku****ami nawet w momentach, w których najbardziej trzeba takimi nie być. I to własna rodzina... O co chodzi? Mój tata ma w niedalekiej przyszłości urodziny, imieniny i dzień ojca. Takie potrójne combo. No, a ja akurat wtedy wszystkie egzaminy mam, więc postanowiłam dać mu prezent już wczoraj. Reakcja? Jak przyszłam: "Nie mam i nie dam", a po stwierdzeniu, że ja mam i dam, odburknął tylko, że nie chce. Prezent do teraz leży walnięty w mało wadzącym miejscu i nawet nie otworzył. A ja siedziałam tyle czasu, żeby wymyślić, co go może zainteresować i w końcu kupiłam mu śmieszny gadżet do samochodu i nowiuśki zegarek, kosztów nie wymieniam, ale nie najgorsze, wyciułane z własnej kieszeni. Więc musicie się domyślać, jak się teraz czuję... no nic, wiele i tak się nie spodziewałam po tym człowieku, chociaż aż takiego chamstwa (chyba) nie.
Jak zapowiedziałam, tak piszę. Powoooooli zwiększają się komentarze, oby tak dalej. Dla tych, co nie zrozumieli sensu moich słów: to NIE JEST przesądzone, że zamykam bloga. Stanie się tak tylko wtedy, gdy będę pisać do pustych ścian (czyt. brak komentarzy, itp.) więc jeśli ktoś czyta, ale wstydzi się o tym mnie poinformować "na wizji", to udostępniam swojego maila:
tsukihime.nanahachi@gmail.com
Można na niego kierować również swoje pomysły co do mojej działalności, prośby o pomoc w swojej (już kilka rozdziałów wyszło ode mnie jako od edytora, trochę się na tym znam przez swoje kontakty i staż), czy co wam tam na duszy leży. Oczywiście, w pierwszej kolejności macie pod każdym postem takie specjalne miejsce "espeszli for ju" i tego się trzymajmy.
No nic, ogłoszenia parafialne były, to teraz mogę już na spokojnie pisać:



- [...] Ja mam futro, a u pana, to bardziej takie pióra, co? Kiedyś taki jeden kruk latał koło mojego mieszkania, to aż lśnił w słońcu. No, ale potem szlag go trafił, jakieś psy rozciągnęły po ulicy i tylko się pierze walało wszędzie - Shin z ledwo skrywaną satysfakcją przyglądał się, jak oczy fryzjera zaczynają błyszczeć od gniewu. - Ale nie martwiłbym się za bardzo, w końcu najinteligentniejsze kruki już dawno sobie podporządkowały czworonogi. Ale komu ja to mówię, w końcu główny Corvi Mors zawsze hodował jakieś psy. Charty chyba, tak?
- Czarne saluki - potwierdził Dhiren, a dopiero po chwili zorientował się, co właśnie powiedział. - Chwila... Skąd ty wiesz o Rasulu? Nie wmówisz mi, że zwykły kochanek z prowincji wie o zmiennokształtnych. Nawet w elitach jest to prawie wiedza tajemna. Co, przespałeś się też z jakaś paplą, co obsługuje kruki?
- Aż tak nisko mnie cenisz? Nie każdy ma tą przyjemność przebywać ze mną. A jeśli Corvi mają takiego następcę jako pierwszy dziób, to zbyt dobrze nie wróżę pierzastym. No, ale to nie mój interes, kończysz już? To jeszcze je jakoś zepnij, bo szykuję się na coś większego - stwierdził z niedwuznacznym uśmiechem na ustach. Zadziałało dokładnie tak, jak powinno, by fryzjer wzdrygnął się lekko i zmarszczył nos w zażenowaniu.
- A można chociaż wiedzieć, jak poznałeś, że jestem krukiem? Nie przypominam sobie, żebym pominął jakieś środki ostrożności, wolałbym nie być powodem problemów całej rodziny - przyznał zupełnie szczerze, sięgając po suszarkę.
- Po pierwsze, byłeś w stanie nie przypalić tej dziewczynie przede mną włosów nawet nie zwracając na nie uwagi. A co chwila ruszała głową. No, a poza tym, nawet idioci w średniowieczu wymyślili, że lustro pokazuje prawdziwą naturę rzeczy - Shin uśmiechnął się lekko, spoglądając poprzez lustro na Dhirena.
- Czekaj... To ty też... - fryzjer zagapił się i omal nie zranił chłopakowi ucha. Ten syknął na niego ganiąco z irytacją. - Oj, przepraszam. Po prostu ja... - nie dokończył, bo choć wiedział, że i tak jego klient wie już pewnie o nim wszystko, to przyznawanie się do własnych zdolności stanowiło dla niego temat tabu.
- Czytasz tylko z ludzi? O ile pamiętam, to Ruhin nie miała takich ograniczeń. No, ale to kobieta, kto jej zabroni - Shin wzruszył ramionami lekceważąco. - Kończysz to już?
- A, tak tak. Przepraszam bardzo - kolejne pół godziny minęło im w milczeniu, gdy nieco speszony Dhiren splatał włosy w misternej, z pozoru luźnej i niedbałej fryzurze. Gdy wreszcie skończył, odłożył przybory i wziął niepewnie duże, okrągłe lustro ręczne, żeby pokazać tył fryzury Shinowi. Ten tylko machnął ręką lekceważąco i wstał, nawet nie zerkając w swoje odbicie.
- Mówiłem ci, żebyś uważał na lustra, prawda? Przynajmniej na razie - stwierdził, po czym, machinalnie już, wpisał kod PIN na podstawionym przez stażystkę urządzeniu i odebrał kartę.
- To znaczy, że jak będę starszy, to...
- Nie, tego nie powiedziałem - Shin przerwał mu w pół słowa. - To znaczy tyle, że jak chcesz się nadal bawić w fryzjerowanie w miejscach publicznych, to znajdź mnie w odpowiednim momencie, będę dla ciebie coś miał - powiedział, machając sugestywnie w kierunku lustra. Jego oczy, choć mogły zwrócić uwagę nietypowym, wręcz kobiecym kształtem, zarówno w lustrze, jak i naprawdę, lśniły delikatnie metaliczną szarością.
- Ja... Kogo w ogóle mam szukać? - spytał w końcu niepewnie Dhiren.
- Shin, kot na służbie jego finansowej mości Keitha Eanthyla - odpowiedział z przekąsem. Ale możesz też wpaść do “Ilii”, tylko nie pytaj po imieniu, bo cię wyrzucą. Oczywiście, o ile wielkopaństwo pozwoli ci się zapuścić w wyklętą przez Boga i ludzi część miasta - prychnął wzgardliwie na odchodnym.
- Czekaj! Kiedy mam cię szukać - Dhiren zrobił krok wprzód i złapał Shina za nadgarstek. Jego uścisk był silniejszy, niż wskazywałaby na to budowa ciała. Chłopak bez problemu jednak jednym pociągnięciem ręki uwolnił się z uchwytu.
- Cras [łać. jutro. Fonetyczne podobieństwo z krakaniem jest głównym powodem kultu kruków jako wieszczy szczęścia przez rzymian antycznych; przyp. aut.] - odpowiedział ze śmiechem i wyszedł.

c.d.n.







A oto wspomniany w tytule gratis. Wygrzebałam niedawno swoje opowiadanie na język polski, pisane w pierwszej liceum, więc czemu by tego nie przepisać i nie wstawić. Nie oszukujmy się, "dowolne" środki nie są w żadnym razie dowolne, gdy odbiorcą jest polonistka, która widzi cię bodaj trzeci raz na oczy. No nic... przy okazji ostrzegam, że trochę wali lamusem i frajerem, a stylistyka idealnie oddaje poziom artystyczny fachu drwala Tomka. Dlatego też dość długo się zastanawiałam, czy to pokazać, ale w końcu, no cóż, ludzie kiedyś musieli się uczyć tego, co teraz potrafią. Poprawiałam jedynie orty - wszystkie przecinki, kropki, powtórzenia, przerzutnie i inne cuda są takie, jakimi je zastałam. Oceńcie sami (polonica oceniła na 2 przez CAŁE 3 ORTY w kilkunastostronicowym tekście w zeszycie. Każdy ma swoją miarkę...).



16-17 września [rok nieważny]
praca na temat "Jeden dzień na Olimpie"

A mówili, że to bezpieczne...

Niech przeklęty będzie twój twój, maro nieczysta! Czy ty naprawdę tak nienawidzisz młodzieńczą duszę, że aż każesz jej przeżywać męki piekielne testu z matmy? - ta i podobne jej myśli krążyły po mojej głowie. Przede mną leżał plik kartek zadrukowany zadaniami z funkcji trygonometrycznych. Dokładniej mówiąc, 32 zadania, a na olśnienie miałam jedynie czterdzieści minut czasu. Powoli podniosłam rękę.
- Tak? - zapytała nauczycielka, zerkając sponad pisma o modzie.
- Mogę iść do toalety? - uśmiechnęłam się przepraszająco. Sama nie wiedziałam, po co podniosłam tę rękę, a taka reakcja była dla mnie wtedy jedyną logiczną.
- Skoro musisz - wymruczała nauczycielka, a ja wstałam i wyszłam. Przeszłam szybko korytarzem, macając kieszenie w poszukiwaniu komórki. Powyższej na stanie nie stwierdzono. z rezygnacją pożegnałam się z nadzieją na jakąkolwiek pozytywną ocenę. Weszłam do łazienki i odkręciłam kran umywalki, żeby umyć ręce. Podłożyłam ręce pod strumień lodowatej wody. Nagle wszystko zawirowało. Nie, chwila... to ja zawirowałam. Wizja zaczęła mi się rozmywać. Kręciłam się coraz szybciej i szybciej. Przerażona zamknęłam oczy.

-...ynko, dziewczynko! O, ocknęłaś się już! - gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam nad sobą mężczyznę w podkoszulku "Red Bulls" i skórzanych rękawiczkach. Miał około trzydziestu lat. - Co się stało? O mało cię nie rozjechałem. Dobrze się czujesz?
- T-tak - wymruczałam, powoli wstając.
- Pośpiesz się. Jak się spóźnisz, Zeus cię zabije. I mnie przy okazji też. Zwłaszcza, z powodu zwykłej podrzędnej - obróciłam głowę w kierunku, skąd dobiegał głos. Na poboczu szerokiej ulicy stał, oparty o wielki sportowy motor, chłopak w mniej więcej moim wieku. Miał czarne, długie włosy i hipnotyzująco zielone oczy. Ubrany był w t-shirt z nadrukiem jakiejś bandy rock'owej, czarne spodnie, wysokie, skórzane buty i długie rękawiczki z tego samego materiału. Od razu mogłam powiedzieć, że był to rodzaj tych, co są "sami przeciw światu".
- Adrianie, tak nie wolno! - sprzeciwił się mężczyzna. - Przepraszam cię za niego - zwrócił się do mnie. - Mój syn to naprawdę dobry chłopak, tylko czasem geny matki biorą górę. Sama rozumiesz, "artyści" nie są zbyt altruistyczni. Zwłaszcza heavy-metal'owcy.
- Jasne - uśmiechnęłam się lekko. - Zdążyłam się już przyzwyczaić do osób z większą samooceną niż stan faktyczny.
- Chcesz się ze mną kłócić?! Nie zaczynaj sobie ze mną, dziewczynko! - fuknął na mnie "Adrian", odchodząc krok od motoru w moją stronę. - Nie z takim IQ próbowali już.
- Być może. Ale wiesz, co? Jakbyś spadł z poziomu samooceny do poziomu rzeczonego IQ, to byś się chyba zabił - błysk irytacji w oczach chłopaka dodał mi jedynie odwagi. Chociaż muszę przyznać, że powoli zaczęła mnie opuszczać potrzeba przygadania mu.
- Dobra, dobra! Przestańcie oboje. Łapki sobie podać na zgodę i jedziemy na Olimp, bo rzeczywiście Zeus mi coś zrobi, jak będziemy tu tak dysputować.
- Jasne, jasne. Im prędzej sobie pojedziemy, tym prędzej będę miał tą małą z głowy - Adrian energicznie wszedł na motor.
- No, to lubię. Jak ty właściwie masz na imię? - spytał mnie mężczyzna.
- Kuroneko [oczywiście pozwoliłam sobie zmienić na moje obecne imię, jest to jedyna zmiana ;P; przyp. aut.]. Ale o co tu właściwie chodzi? Bo ja już zgłupiałam. Poszłam do szkolnej łazienki i obudziłam się... tutaj.
- Nie teraz. Potem ci to wytłumaczę. Na razie wsiadaj na motor Adriana i jedziemy do Zeusa.
- Co?! Nie! - przynajmniej raz byłam zgodna z Adrianem.
- Chcesz się dowiedzieć, co jest grane, czy nie? - mężczyzna stracił cierpliwość.
"Salon piękności pod muszlą Afrodyty"... To tu lądują wszystkie zdezorientowane dziewczyny z okolicy. A przynajmniej ja. Pojechałam w końcu z Adrianem i jego ojcem. Jak się okazało - Hermesem, boskim posłańcem, patronem handlarzy, podróżnych, złodziei i kilku innych podejrzanych grupek "zawodowych". I wcale nie dziwne było to, że byłam właśnie w wymiarze bogów w dzielnicy odnowy biologicznej, a dwie nimfy robiły mi masaż. W końcu codziennie kogoś wsysa przez kran lub toaletę na Olimp. Po jakiś trzech godzinach byłam już wymalowana, ustylizowana, wciśnięta w jakąś niewygodną sukienkę, ciągnącą się do ziemi i obwieszona bransoletkami, kolczykami, łańcuszkami i innymi zupełnie niepraktycznymi "artykułami żelaznymi".
- Należy się 200 drachm. Płatne gotówką, czy kartą? - uśmiechnięta portierka wręczyła mi coś, co przypuszczalnie było rachunkiem, ale "język" był, jakby to określiła moja nauczycielka chemii, "nieczytatywny".
- A-ale... ja nie mam pieniędzy. A przynajmniej takich... - nie wiedziałam, czy uciekać, udawać martwą, czy wtopić się w tło.
- Rozumiem. Jesteś "wessana", prawda? - kobieta nie była urażona, czy zdenerwowana, ku mojemu zaskoczeniu. - Dam ci w takim razie czas do zmierzchu, żeby zapłacić mi. Z tego, co wiem, Keratotyna szuka jakiejś modelki, powinnaś się nadać.
- Jasne... - wyciągnęłam "e" na co najmniej cztery głoski. - A gdzie ta cała keratyna jest?
- KeraTOtyna. Po drugiej stronie ulicy jest zakład malarski "Gwiezdny Pył". Wejdź i powiedz, że jesteś od Hemolipiony.
- Jasne - wyciągnęłam dłoń z uniesionym kciukiem. - To idę - jak powiedziałam, tak zrobiłam.
"Gwiezdny Pył" stanowczo był nazwą pasującą do pomieszczenia zakładu. Nie byłam pewna, czy gwiezdnym, ale niemal cała powierzchnia była pokryta kurzem. Za stosami kanw, zwojów, pudełek po farbach (marki "Irys") siedziała w kącie kobieta w średnim wieku, mażąc coś w zeszycie.
- Dzień dobry - przywitałam się cicho, potrącając uprzednio butem zużyte pędzle. - Ja tu przychodzę od Hemolipiony. Podobno jest jakaś praca... - uśmiechnęłam się ironicznie.
- Od Hemo-chan! - ucieszyła się kobieta. Zastanawiało mnie, dlaczego użyła japońskiego sufiksu będąc na Olimpie. Przy okazji zauważyłam, że albo ja nagle znam starogrecki, albo Olimpijczycy znają nowopolski. Biorąc pod uwagę, gdzie jestem, obydwie opcje wydawały mi się całkiem logiczne. - Tak... - kobieta zmierzyła mnie wzrokiem. - Obróć się w lewo. Jeszcze trochę... jeszcze... stop! To jest to! - Keratotyna wydawała się wpadać w rodzaj artystycznej ekstazy, czy jakby to nazwać. - Wejdź na podest - wskazała jedyną czystą przestrzeń, nieco podniesioną względem reszty podłogi. Postawiła przede mną przenośny pulpit, zakończony poziomo. - Oprzyj się o niego w tą stronę. O! Ręce bliżej siebie, najlepiej... - i tak przez co najmniej dziesięć minut. Gdy Keratotyna była wreszcie zadowolona z efektu, podeszła do sztalugi z czystym płótnem.
- Nie ruszaj się - poleciła i włączyła jakiś wiatrak z mojej prawej strony. Podmuch powietrza rozwiał moje włosy i rozłożył nieco plisy sukni. Malarka, zachwycona zabrała się do szkicowania. Po jakiś piętnastu minutach zaczęły mi drętwieć ręce, ale, przypominając sobie ciocię-malarkę, odechciało mi się poprawiać pozycję. Moja męka trwała jeszcze ponad godzinę, na oko licząc. Pomna na trygonometrię czekającą w moim świecie, w warszawskim liceum [dobra, jeszcze jedna zmyłka przeciwnika, nawet województwo nie to; przyp. aut], wypełniłam sobie ten czas powtarzaniem w pamięci wartości "sin, cos", które jakimś cudem ostały się w mojej głowie. Nie wiadomo dlaczego, zaczęłam się zastanawiać, czy jeżeli bogowie olimpijscy istnieją, to co z Buddą, Allachem, Jezusem, itp. ich nie ma, czy też mają swoje wymiary. I kto w takim razie rządzi wszystkimi. Już miałam dojść do jakich dziwnych wniosków, gdy Keratotyna odłożyła ostatecznie ołówek.
- Już skończyłam - oznajmiła zadowolona. Na nogach jak z waty podeszłam do płótna. Byłam tam namalowana na tle nocnego nieba, stojąca na balkonie. W rogu nabazgrane było "Sen bez ciebie", "KR".
- To jak będzie z tymi pieniędzmi? - spytałam, zachowując się chyba trochę niekulturalnie. Nie przeszkadzało mi to zbytnio.
- Tak, tak, jasne - wymamrotała kobieta i podała mi czek in blanko (chyba). Zadowolona, wyszłam. Od razu udałam się do salonu, gdzie winna byłam pieniądze. Portierka była wolna, więc położyłam przed nią czek. Kobieta uśmiechnęła się tylko i skinęła lekko głową, pisząc coś "na kropkach".
- Tu jesteś! Gdzie cię wywiało?! Nie będę cię niańczyć! - nagle pojawił się Adrian. - Ojciec się martwi - dodał, zauważywszy, że mogłabym pomyśleć o nim coś miłego.
- Ja... no... tego... długa historia - skwitowałam.
- Jasne, jasne. Zeus chce cię widzieć - chłopak od razu zszedł na inny temat i pociągnął mnie za rękę do wyjścia. Posłusznie podreptałam za nim i usadowiłam się z tyłu na motorze, wpasowując się w siedzenie przez długie fałdy sukni. Gdy Adrian miał pewność, że siedzę pewnie, odpalił silnik i ruszył. Jechaliśmy na pełnym gazie, wymijając dosyć liczne powozy, limuzyny i ufo (już nic mnie nie dziwiło). Droga była długa, ale po kilku minutach byliśmy już na miejscu. Zauważyłam, że wszyscy, których mijaliśmy, patrzyli się na mnie i pokazywali mnie sobie nawzajem. Spytałam Adriana, o co chodzi, ale on tylko wzruszył ramionami.
Miejscem docelowym okazał się wielki gmach, przywodzący na myśl Word Trade Centre. Przed wyjściem stały dwie postacie z marmuru, a pod jedną z nich stał oparty o podest mężczyzna przypominający skrzyżowanie Adamka z Jetem Li.
- Spóźniłeś się, młody - nieznajomy wyszczerzył się w geście tryumfu. Już miałam spytać Adriana, kto to jest, ale chłopak mnie ubiegł.
- Ares. Jeśli miałbym na kogoś głosować w konkursie na największą świnię Olimpu, to długo bym się nie zastanawiał - poinformował mnie. Gdy położyłam rękę na ramieniu chłopaka, żeby zejść, poczułam, że wszystkie jego mięśnie są napięte, jak gdyby w oczekiwaniu na atak.
- Kogóż to widzą moje oczy! - zachwycił się bóg, ignorując zupełnie Adriana. - Nawet najlepszy obraz nie odda tak idealnego piękna. Przepraszam za szefa, ale nie będziesz mogła go dzisiaj już spotkać - Ares pogładził mój policzek, a ja, zdziwiona (a jednak to jeszcze możliwe) nawet nie zareagowałam. - Mogę wypełnić tą pustkę, jeśli tylko chcesz.
- Nie ma takiej potrzeby - syknął Adrian, zrzucając dłoń boga i obejmując mnie w pasie. Jego reakcja skojarzyła mi się z zachowaniem "moje mięso!", ale nie zaprotestowałam. Ostatecznie, wolałam nastoletniego buntownika niż boga wojny z charakteru podrywacza. Szczytem szczęścia nie był żaden, ale idea mniejszego zła była jedyną słuszną.
- Skoro Zeus już sobie poszedł, to nie mamy, co tu robić. Wsiadaj, mała - polecił Adrian.
- Poczekaj! Chociaż autograf byś dała. Wiesz, odkąd ten twój obraz pojawił się u Zeusa w biurze, jesteś najpopularniejszą dziewczyną na Olimpie - Ares uśmiechnął się szelmowsko.
- Wsiadaj - Adrian powtórzył polecenie, tym razem cicho i niemal błagalnie. Przerzuciłam suknię, by nie przeszkadzała mi i poprawiłam się na siedzeniu. Gdy objęłam chłopaka w talii, wydało mi się, że odetchnął z ulgą. Bez słowa ostrzeżenia zwolnił hamulec i ruszył motor. Jechaliśmy opuszczoną drogą, kierując się w niezbyt zidentyfikowanym kierunku.
- Gdzie jedziemy? - zapytałam w końcu.
- Chcę ci coś pokazać - odpowiedział lakonicznie. Więcej już nie pytałam.

- Ładnie? - spytał Adrian, gdy dotarliśmy na miejsce. Pokiwałam głową. Byliśmy na szerokiej plaży, mieniącej się bursztynami i muszlami w świetle zachodzącego słońca. Morze lśniło przejrzystą wodą, odbijając na niemal gładkiej tafli słońce i nieliczne chmury.
- Przepraszam - usłyszałam głos Adriana tuz przy uchu. Chłopak objął mnie w talii od tyłu. - My faceci to chyba rzeczywiście zabilibyśmy się, gdybyśmy spadli z poziomu samooceny. "Nigdy nie mów nigdy" to moja nowa dewiza. Za każdym razem, gdy stwierdzam, że już mnie nic nie zdziwi, coś lub ktoś wyprowadzało mnie z tego błędnego toku myślenia. Teraz było tak samo.
- Nie rozumiem...
- Bo widzisz facet to takie coś, że nie myśli, tylko ma męską dumę. A jak mu się uda myśleć w końcu, to ta męska duma już zrobiła, co trzeba i się nic wymyślić nie da.
- Ale do cze... - Adrian przerwał mi pocałunkiem. "Nigdy nie mów nigdy"...
- Przepraszam - wyszeptał, a ja nie za bardzo wiedziałam, co robić. Nagle wszystko zaczęło tracić ostrość. Spojrzałam na nogi. Moja lewa stopa stała w wodzie. Wiedziałam, że odchodzę do sprawdzianu z trygonometrii.
Test nie jest wcale taki straszny, jak wszystko namalujesz. Napisałam wszystko. Czy dobrze, okaże się za kilka dni. Zadowolona wyszłam na przerwę. Korytarz był prawie pusty, nie licząc mojej klasy. Nagle na przeciwnym końcu mignęła mi awenturynowa zieleń oczu. Wstrzymałam oddech...

4 komentarze:

  1. No no, co za cudo tutaj mamy :) Żal tylko duszę ściska, ponieważ tak krótki jest rozdział. Muszę się zadowolić gratisem, który jest w sumie interesujący, ale Kotu na służbie do pięt nie dorasta. Wreszcie jakoś w miarę w terminie przeczytałam i komentuję. Nie na długo odzyskałam swój czas, bo babka od niemieckiego wymyśliła sobie, że nie będzie mnie pytać z tego, czego kazała mi się nauczyć na poprawkę, tylko da mi dwie zupełnie inne strony i dwa dni do nauczenia się... także jeszcze trochę pracy przede mną, ale wakacje coraz bliżej. Czekam na coś więcej, a w międzyczasie trzeba będzie usiąść do książek.

    pannanikt001.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. wspanialy blog, cudowne tło i opowiadanie też fajne

    OdpowiedzUsuń
  3. Akurat jak ja się wciągnęłam i zaczęłam hurtem czytać, Tobie się zebrało na dodatki. Jak tak można? Eh, przynajmniej zabawnie zakończony rozdział. Za takie kwestie uwielbiam Shin'a.
    To drugie opowiadanie było całkiem fajne (mitologia - mój klimat), ale styl mi się nie podobał. Pomińmy te nieszczęsne kropki i przecinki (ostatnio ja dałam ciała), ale coś ciężko mi się to czytało.
    Czekam na więcej "Kota..."

    OdpowiedzUsuń
  4. Ueielbiam takie klimaty ��

    ~Saphira

    OdpowiedzUsuń

1. Za dobre opinie dziękuję.
2. Za złe opinie tęż dziękuję.
3. Za hejty - a kij wam w oko.
4. Jeśli chodzi tylko o powiadomienie o nowej notce - piszcie w odpowiedniej zakładce.
5. Jeśli chodzi o spam - niech wam ręka uschnie.
Dziękuję za wysłuchanie, mówiła Kuroneko.