Motor zamruczał jak dzikie zwierzę, gdy opatrzoną w mały obcas nogą przesunął po gazie. Miał ochotę na odrobinę zapomnienia w prędkości, dlatego też zamiast zwyczajowej, miejskiej Yamahy wybrał zdecydowanie sportowego Ninja, delektując się jego agresywnymi reakcjami na dyskretne ruchy nogi.
W końcu wyjechał w pełnym pędzie na główną ulicę, kierując się bezpośrednio do rezydencji Kauaa. Liczył, że uda mu się zastać Rasula lub Dhirena jeszcze na nogach, w końcu ten drugi miał po zmianie wstąpić jeszcze do Ellii po przyszykowaną dla niego porcję wywaru maskującego prawdziwy kolor oczu. Droga była przed nim prawie pusta, dlatego też docisnął gaz niemal do końca, zwalniając jedynie na znanych na pamięć fotoradarach. Przemknął obwodnicą i w rozczarowująco krótkim czasie znalazł się pod wielką posesją w stylu klasycznego obejścia yakuzy. Strażnik przy bramie chwilę się zawahał, ale widząc, jak chłopak pokazuje mu kocie kły wpuścił go, biorąc za jednego z partnerów dyplomatycznych Rasula.
Shin wjechał na niemal pusty parking i zablokował przepustnicę, po czym zsiadł z motoru, sprawnym ruchem nogi wystawiając nóżkę. Kluczyki zostawił w stacyjce, bo i tak mało kto z obejścia Kauaa byłby zainteresowany kradzieżą naziemnego pojazdu o wartości bardziej sentymentalnej, jak finansowej jak na standardy rodowe.
- Dhiren już wrócił? – spytał przemierzającą otwarty korytarz kobietę z miską pełną parującej jeszcze wody. Wydawało mu się, że kojarzył ją z widzenia, ale kobiety Corvi były na tyle podobne do siebie jak dla niego, że równie dobrze mogli się widzieć po raz pierwszy w życiu.
- Oh, panicz Shin – uśmiechnęła się, kłaniając lekko, czym potwierdziła ich wcześniejszy kontakt. – Z tego, co mi wiadomo, to młody pan już od dawna jest w domu, ale nie mogę być pewna. W każdym razie, przechodząc widziałam personalną służącą młodego pana, więc powinien być jeszcze na nogach – odpowiedziała uprzejmie i spojrzała z kulturalnym zaciekawieniem. Rzadko kiedy ktoś szukał następcę przywódcy, a jeszcze rzadziej o takiej godzinie. Shin skinął głową potakująco i nie siląc się na zbędną kurtuazję odszedł, kierując się według własnych wspomnień do części domostwa, gdzie mieszkał Dhiren.
Nie pomylił się i dzięki drobnym podpowiedziom ze strony służby i domowników udało mu się w końcu zajść pod drzwi pracowni młodego Corvi. Zapukał przez wzgląd na grzeczność i po krótkim „proszę” wszedł do środka. Od razu uderzył go w nozdrza drażniący zapach chemikaliów i podstarzałego tuszu. Dhiren siedział w kucki przy niskim stoliku i ucierał jakąś maź bliżej nieokreślonego powołania.
- C-co to jest? – prychnął Shin, zasłaniając nos ręką. Nie był pewien, czy rzeczywiście smród był aż tak mocny, czy po prostu zaczynał już reagować na zbliżającą się pełnię.
- Mały eksperyment w dziedzinie koloryzacji, a co? – spytał Dhiren, oglądając się przez sekundę na nowoprzybyłego. – Chyba nie po to tu przyszedłeś.
- Nie… możemy przejść gdzie indziej, zaraz chyba zemdleję od tego – Shin nie kłamał, czuł już, jak zaczyna tracić ostrość wizji i równowagę.
- Daj mi sekundę, już kończę – odpowiedział hindus, przycierając z dużą siłą dno ceramicznego naczynia. – Wyjdź, skręć w prawo i trzecie drzwi po lewej powinny być otwarte. To mój pokój – dodał, widząc, jak przyjaciel mruga nieco załzawionymi oczami. Shin obrócił się szybko i niemal wypadł na korytarz.
Oparł się o ścianę, łapiąc łapczywie hausty świeżego powietrza. Odkaszlnął głucho, po czym odepchnął się od ściany i nieco chwiejnym krokiem przeszedł we wskazanym sobie kierunku, a stwierdziwszy, że drzwi rzeczywiście były otwarte, wszedł do środka. Jego oczy automatycznie zmieniły barwę na zielone i rozszerzyły źrenice, gdy napotkał prawie zupełną ciemność. Nie był pewien, gdzie powinien szukać włącznika światła, dlatego przeszedł po ciemku do fotela i wepchnął się w niego, wzdychając ciężej.
Dhiren dołączył do niego po niespełna pięciu minutach, nieco zdziwiony mrokiem panującym w pomieszczeniu. Zaklaskał trzy razy i lampy automatycznie się rozświeciły.
- To co jest? Itachi do ciebie dzwonił? – spytał hindus, unosząc do góry brew. Shin tylko spojrzał na niego pytająco, po czym podniósł się z siedziska i sięgnął do kurtki po nieco zmiętą już kopertę.
- Nie wiem, co zrobiłeś, i chyba nie chcę wiedzieć. Dostałem list, które potrzebuję mieć pilnie przetłumaczony. Dasz radę? – spytał, podając kartkę. Dhiren sięgnąl po nią, wyciągnął list i przejrzał go przelotnie.
- Arabski, i to powiedziałbym, że wzór kaligrafii klasycznej. Co to? – spytał, zerkając uważniej na Felina. – Mam nadzieję, że nie przymkną mnie za współudział.
- I tak jest już co na ciebie nazbierać – zaśmiał się pod nosem Shin. – A co to jest, to właśnie chcę się dowiedzieć. Wiem tylko, że to od kogoś z Felina, bo pamiętam, jak mi kiedyś Ruhin pokazywała sposób zapisu. Co do treści, to nawet jeśli jakimś cudem rozczytam, i tak nie będę wiedział, co to znaczy. To jak, pomożesz?
- Wiesz… nie wiem, czy powinienem – zawahał się hindus, patrząc to na trzymany w ręku papier, to na chłopaka. – To może być dość osobiste, a skoro pisze do ciebie twój własny klan…
- … to znaczy, że to coś ważnego. I to bardzo ważnego. A mnie zajmie rozczytanie bogowie wiedzą ile czasu. Dhiren, cholera, co ci szkodzi? Nic ci nie zrobię, nawet jeśli rzeczywiście będzie tam jakiś wielki sekret, a fakt, że komuś chciało się szukać mój adres sam w sobie nieco mnie niepokoi.
- Przesadzasz. To w końcu dość normalne, że klan kontaktuje się ze sobą. A że po arabsku… nie wszyscy znają języki łacińskie – młodzieniec wzruszył ramionami.
- Ren – westchnął Shin, czując, że przekonanie rozmówcy może okazać się dość trudne. – To, że Corvi trzymają się w stadzie i ciągle kraczą między sobą nie oznacza, że wszyscy tak mają. Koty są z natury samotnikami i trzymają się od siebie z daleka, o ile tylko mogą. Ci Felina nie interesowali się mną od urodzenia, zarówno wtedy, gdy matka mnie wyrzuciła na bruk, jak i nigdy potem, gdy wpadałem coraz głębiej w czarną sferę prawa, czy nawet po śmierci ojca. Więc nie pieprz mi tu teraz o jakiś uczuciach rodzinnych, bo ich nie ma, wszystkie moje spotkania z Felina były dziełem przypadku lub naprawdę wyższej konieczności.
- Jak uważasz… ale nie miej do mnie potem pretensji, jak wyjdzie, że to zaproszenie na ślub wujka Mietka, czy żalenie się kuzynki Helgi, że ją Helmud rzucił – Corvi w końcu uległ.
- Prędzej widziałbym pogrzeb – prychnął Shin, pochylając się nad ramieniem Dhirena.
- Daj mi chwilę, dobra. Jakiś czas nie używałem języka, wolę najpierw przejrzeć całość, żeby potem mieć kontekst – stwierdził, śledząc oczami drobny tekst.
List sam w sobie nie był długi. To, co od razu uderzyło Dhirena, to brak jakichkolwiek uprzejmości, początkowej kurtuazji typu „mam nadzieję, ż Ciebie wszystko w porządku”, czy innych takich zwyczajowych ozdobników. Tekst wyglądał niemal jak pismo sądowe, pisany był bez dbałości o przyjemny ton, czy okazywanie szacunku adresatowi. Jednak dopiero na samym końcu zrozumiał, skąd to się wzięło.
Shin przyjrzał się nierozumiejącym wzrokiem trzymanej przez Dhirena kartce papieru, gdy ten zadrżał, jak gdyby ze strachu.
- Shin… - w końcu zaczął hindus. – Nie jestem pewny, jak ci to powiedzieć… ale myślę, że powinniśmy usiąść. Ja też poczuję się tak lepiej – stwierdził i nie czekając na odpowiedź Felina podszedł do dwuosobowej kanapy w przyjemnie czerwonym odcieniu. Shin zmarszczył brwi, jeszcze bardziej zdziwiony sytuacją, ale ostatecznie posłuchał i wsunął się na zaścielone łóżko, podkładając pod siebie nogi, jak niegdyś robiły to kobiety wysokiej kultury. Nie był pewien, czy Dhiren nie rozmyśli się, gdy cokolwiek powie, więc milczał, czekając w skupieniu na reakcję tamtego. Przymrużonymi, wciąż kocimi oczami śledził każdy ruch chłopaka, utwierdzając się w przekonaniu, że miał rację, przyjeżdżając tak szybko. Gdyby tylko wcześniej go zauważył w skrzynce… Ale z drugiej strony, skąd mógł wiedzieć, że ktokolwiek jeszcze zechce użyć tradycyjnej poczty zamiast Internetu.
- Więc… myślę, że najlepiej będzie, jeśli nie będę ci skracał tekstu, bo i tak dużo go nie ma, tylko przetłumaczę po kolei całość – stwierdził Dihren, a chłopak przytaknął tylko zachęcająco. – No to… to będzie tak:
"Do aktualnej głowy Mooncat:
W ostatnim czasie nasze stosunki z Łowcami pogorszyły się. Po zabiciu osiem lat temu poprzedniego Obdarzonego wygląda na to, że dotarli do jakiś informacji, nie tylko na temat Felina, ale i innych Genusmuto…” - tutaj Dhiren zawahał się, a w końcu kontynuował. – „… i innych zmiennokształtnych. W chwili, gdy to piszę z czterech przywódców Ursus Cervix wiemy o śmierci dwójki, jeden jest zaginiony. Wśród Viverida Calidit co najmnie pięć zostało wyeksterminowanych, wśród Canina Novi, z którymi zaczęliśmy współpracę jesteśmy w stanie potwierdzić życie tylko Fenrira, Walkirii i jedej Iskierki. Innych danych nie mamy. Nasz klan stracił chyba najwięcej, obydwoje Suncat martwi, trójka Firecat, jeden Zephircat, oboje Rosecat są z całą pewnością martwi, a i o pozostałej trójce niewiele wiem. Ja – Royalcat szejk Amir Wiatrów Wschodnich, strażnik Perły Felina nakazuję, jeśliś żyw natychmiast przejechać i zabezpieczyć nasz najwięszy Artefakt w nadziei, że zapewni on przy przychylności Allaha trwanie naszych rodów, odrodzonych po klęsce naszych wrogów. Zdaje się, że i moje dni są już policzone, dlatego nie ręczę, że duch mój zamieszkuje jeszcze ciało w chwili, gdy to czyt…”. Słowo jest niedokończone, a ostatnie wyrazy zdecydowanie bardziej niechlujne od pozostałych, tak jakby były pisane w pośpiechu – dodał jeszcze Dhiren i podał kartkę Shinowi. Ten z rozszerzonymi oczami wpatrywał się martwo w bliżej nieokreślony punkt. – Shin? – spytał, a gdy nie uzyskał żadnej odpowiedzi, dotknął delikatnie ramienia przyjaciela. Ten zareagował zadziwiająco szybko i w ostatniej chwili zdążył zahamować tuż przy szyi trzymany w ręku nóż do papieru.
- Ren… cholera jasna, myślisz, że on też nie żyje? I kto to, u kurwy nędzy, ci pierdoleni Łowcy są? – syknął chłopak na jednym oddechu wstając. Czuł, że przestaje myśleć trzeźwo, a jemu – seryjnemu mordercy – tak po prostu nie wypada.
- Nie wiem, może Rasul coś mi powie jutro. Jeśli to prawda, to lepiej, żeby Corvi też nie pokazywali się zbytnio – stwierdził w koncu z westchnięciem. – Co masz zamiar teraz zrobić? Chcesz spełnić prośbę tego… Amira, czy pilnujesz tutaj własnego nosa?
- Nie wiem, Ren. Kurwa nie wiem – w koncu odpowiedział Felina, chodząc nerwowo w tę i z powrotem i bijąc na boki ogonem. – Myślę, że powinienem jechać, gdziekolwiek to jest. Jeżeli rzeczywiście Royalcat nie żyje, to to już nie jest tylko lokalna sprawa, nawet my mam swojego przywódcę, i właśnie został nam zamordowany razem z innymi arystokratami. List nie mówi o zwykłych Felina, ale podejrzewam, że statystyki są jeszcze mniej ciekawe. A u ciebie? – spytał, gdy przez myśl przebiegł mu pewien przebłysk. – W końcu Corvi są w ciągłym kontakcie, nawet jak żyją w Pierdziszewie na końcu świata. Przecież, gdyby coś się działo, to Rasul i ty na pewno byście wiedzieli. Zwłaszcza, jeśli to masowe działanie.
- Szczerze mówiąc, to nie wiem – Dhiren zmarszczył brwi, starając sobie coś przypomnieć. – Owszem, słyszałem, że niedawno zabito jedną z naszych wron, ale po jednym przypadku nie można powiedzieć, że miało to cokolwiek wspólnego z jej genami. No, ale wychodzi na to, że tutaj jeszcze nic się nie dzieje, a większość Corvi mieszka niedaleko. Szejk pisał, że Iskierka żyje, a ona stacjonuje w Gion, Ursus też jakiś ważny w Horuko-kaidou, ty nic o tym nie wiesz. Nie… wiesz, może oboje prześpijmy się, spróbujmy coś dowiedzieć na własną rękę i jutro porozmawiamy, tak na spokojnie. Pod wpływem emocji nic mądrego nie wymyślimy.
- Jak uważasz – w końcu przytaknął Shin. – Spróbuję wrócić do starych kontaktów, popytam wśród yakuzy, oni powinni coś wiedzieć, w końcu to niemożliwe, żeby nikt nic nie wiedział, większość to elity także wśród ludz… czujesz? – Shi przerwał gwałtownie i powęszył chwilę w powietrzu.
- Co? Nie, nic…
- Coś, tak jakby proch strzelniczy, taki jak w starych nabojach czasem jest – stwierdził po-ciągając nosem i w końcu rzucił Dhirenowi list. Ten złapał go w ostatniej chwili, zaskoczony. – Mam nadzieję, że nie jesteś dziewicą piszczącą na widok męskiego ciała – prychnął z nutą irracjonalnego rozbawienia z koszulką w połowie drogi do ściągnięcia, potem uporał się z butami, a spodnie i bokserki były już tylko kwestią czasu. Gdy pozbył się ograniczeń, drgnął lekko i zamienił się w Mooncat.
Podszedł na nieco sztywnych łapach, węsząc. Ostry zapach proszkowanego pioruna był teraz wyraźny. Otworzył nieco pysk, żeby wzmocnić węch. Przyłożył nos do podsuniętego mu przez przyjaciela-kruka białego liścia i posmakował powietrza, które oddawał. Teraz był już zupełnie pewien, że czuł proszkowany piorun, ale coś jeszcze – starą krew kota. Kota królewskiej krwi.
- Ren, cholera, mam nadzieję, że dobrze schował Perłę – stwierdził, sięgając po bieliznę. – Szczęśliwie jest prawie pełnia, inaczej pewnie nigdy bym nie wpadł na ten trop – westchnął ciężko.
- Rzeczywiście jest tam jakiś proch? – spytał Dhiren z napięciem w głosie.
- Nie tylko. Zapach jest minimalny, ale z całą pewnością jest. Zapach krwi Royalcat - od-powiedział sucho.
Poczuł nagle dziwny dystans do sprawy i pewność siebie. Być może zadziałała tak na niego krew, z którą miał styczność od dziecka. Zapach, który jednoznacznie utożsamiał ze swoją wyższością nad innymi. Bo przecież nigdy to on nie był ofiarą, a łowcą. To jego wszyscy się bali. To on znał każdy detal mechanizmu śmierci, potrafił ją zdefiniować, okiełznać, wręcz wytresować do swoich celów. Chcieli zabawy? To będziemy się bawić!
- Polowanie na czarownice czas zacząć – wyszeptał cicho, ale z mocą i stanowczością, a jego oczy zabłysnęły groźnie i nawet świerszcze za oknem wydawały się zemrzeć ze strachu.
Świetny Blog! <3 <3 <3
OdpowiedzUsuńLubię takie <3
Pozdrawiam Laurenne <3
Wow,z każdego bloga,którego czytałam nie znalazłam takiego który by mi bardzo jakoś podszedł do gustu.Ten jest świetny (: zapraszam do mnie: http://zakatek-alex.blogspot.com i czekam na więcej!
OdpowiedzUsuńNominujemy cię do LBA. Szczegóły znajdziesz na blogu: http://onaon01.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWitam, nominowałam cię do LBA. Szczegóły u mnie http://krukonskakrewjeslichesztozostaniesz.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńRewelacyjny blog pełen inspiracji. Wato zaglądać regularnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, Oliwia Mrozowicz.
http://oliwia-mrozowicz.blogspot.com/
Cześć!
OdpowiedzUsuńNa http://the-truth-straight-in-the-eye.blogspot.com/ jest już recenzja Twojego bloga! :)
Pozdrawiam, Tash